— Czy oprócz ciebie przebywa kto w chacie, albo w ruinie?
— Nie.
— Nie wiesz, czy jest kto obecny w chacie?
— Niema nikogo. Wiedziałbym o tem.
— Czy znasz człowieka imieniem Manach el Barsza?
— Nie.
— A Baruda el Amazat?
— Także nie.
— A jednak ci ludzie utrzymują, że znają ciebie bardzo dobrze.
— To nieprawda.
— Że zawiadomiłeś ich dzisiaj o mojem przybyciu.
— To kłamstwo!
— I że obiecałeś postarać się, żeby mnie uwięziono. Potem mieliście przyjść, aby mnie zamordować.
Nie odpowiedział natychmiast. Wydało mu się przecież dziwnem, że wiedziałem to wszystko. Zaczynało mu widocznie świtać w głowie, że nie wszystko znajdzie tu dziś wieczorem tak, jak zostawił. Słyszałem, jak połykał i połykał coś z trudem, poczem dopiero odrzekł:
— Panie, ja nie mam pojęcia, o czem ty mówisz i czego ty chcesz odemnie. Nie znam nazwisk, które dopiero co wymieniłeś i nic mnie nie łączy z takimi ludźmi, jakimi są niezawodnie ci, o których się pytasz.
— Więc nie wiadomo ci także, iż mają tu przybyć dwaj bracia z wieścią, że poniosłem śmierć w Menliku?
— O Allah, nie wiem ani słowa, ani zgłoski!
— Tak dalece nic nie wiesz, że lituję się nad tą nieświadomością. Ta litość zmusza mnie do otworzenia ci oczu na to, jak niebezpieczni ludzie znajdują się w twem pobliżu. Chodź!
Wziąłem go pod ramię i poprowadziłem. Na moje skinienie ruszył Halef przodem z pochodnią, aby nam świecić. Za nim szli panowie z kazy, Osko, Omar i obaj oberżyści. Reszta musiała zostać, bo w ruinie miejsca tyle nie było.
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/27
Ta strona została skorygowana.
— 17 —