— Panie, nie obrażaj mnie!
— Od kiedyż to przychodzą do wsi umarli, aby tu przez okno strzelać mi w głowę?
Tem się zmieszał.
— Panie, co chcesz przez to powiedzieć?
— Że ci trzej ludzie, przeciwko którym wyruszyliście, postanowili tymczasem tutaj nas wymordować.
— W takim razie były to ich duchy!
— Ty sam jesteś duchem. Czy wierzysz w duchy?
— Tak, są duchy.
— W takim razie możesz wraz ze swojem walecznem wojskiem pożreć duchy czterech koźląt, bo ciał ich nie dostaniecie.
— Effendi, ty je nam obiecałeś! Polegamy na twojem słowie!
— Przyrzekłem je wam pod pewnymi warunkami, których wy nie dotrzymaliście. Jeśli uważasz mnie za człowieka, którego można tak okłamywać, jak ty to czynisz, to każę ci dać baty. Mam władzę po temu; spytaj kiaję, a on to potwierdzi.
Mówiłem głosem podniesionym tak, że słyszeli to
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/270
Ta strona została skorygowana.
— 252 —