Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/271

Ta strona została skorygowana.
—   253   —

wszyscy, stojący na dworze. Spoważnieli bardzo i zbliżyli ku sobie głowy. Policyant stał jak winowajca; kiaja, który znajdował się w mem bezpośredniem pobliżu, uważał za stosowne ująć się za swym podwładnym. Powiedział zatem:
— Effendi, sądzisz z gruntu fałszywie. Nie powiedziano ci nieprawdy. Jak moglibyśmy odważyć się na coś podobnego?
— Tak, jak śmiecie w ten sposób mnie okłamywać, oszukiwać i robić ze mnie błazna? Wiesz, że chlubię się opieką wielkorządcy i poleceniami władz jego najwyższych. Czem jest wobec mnie kiaja, czem policyant! Ja pochodzę z kraju, gdzie mały chłopiec jest mędrszy i wykształceńszy od ludzi, których wy uważacie za roztropnych i mądrych. Mimoto spodziewaliście się, że mnie oszukacie. Tylko z głupoty mogło wam to przyjść na myśl. Nawet dzieci tam na dziedzińcu wiedzą, że zostaliśmy oszukani i my, świeczniki wiedzy, mielibyśmy nie być od nich mądrzejsi? Tego nie mogę i nie powinienem ścierpieć. Chcę ludzi ugościć arpa suju, raki i czterema pieczonemi koźlętami, a wy z wdzięczności za to pakujecie mi na kark takie kłamstwa! Zachowaj zatem swój napój, koźlęta zaś ja zabiorę jutro ze sobą, aby je darować godniejszym!
O ile żadne z moich słów nie wywarło zamierzonego wrażenia, o tyle uzyskała je ta groźba ostatnia. Wódz wciągał chciwie zapach pieczeni, zacisnął wargi i poskrobał się z zakłopotaniem po spodniach. Ale wirtuoz na puzonie zrozumiał położenie, zbliżył się do nas w długich krokach, stanął przedemną i rzekł:
— Effendi, nie chcemy stracić przeznaczonych dla nas koźląt. Zaciężyłoby to twemu sumieniu, gdybyś nam ich odmówił. Dlatego chcę uwolnić cię od cichych wyrzutów przeciwko samemu sobie przez to, że powiem ci prawdę.
— Widzę, że jest tu przynajmniej ten jeden uczciwy człowiek — odrzekłem.
— O wszyscy jesteśmy uczciwi, ale mówić może