Pytał tylko, czy może zatrzymać się tutaj do jutra. Chciałem mu dać robotę, ale nie przyjął, gdyż odbywa obecnie podróż z powodu choroby.
— Gdzie on teraz?
— Za domem. Prowadzi sam konia na pastwisko. Po tym człapaku możesz poznać, jak ubogi jest krawiec.
— Więc pozwól mu potem przyjść do nas. Niechaj będzie naszym gościem.
Niebawem też nadszedł podróżny, bardzo małego wzrostu, słabo zbudowany, a zarazem nędznie odziany. Był jakby czemś przygnębiony i usiadł skromnie przy rogu stołu. Prócz noża nie zauważyłem u niego żadnej innej broni. Dobył z kieszeni kawałek twardego placka kukurudzianego, aby go spożyć. Ten biedak nie był z pewnością sprzymierzeńcem rozbójników. Zaprosiłem go, żeby usiadł obok nas i zjadł pozostałe na stole resztki naszej uczty.
— Panie, jesteś uprzejmy — rzekł grzecznie — ja istotnie czuję głód, pragnienie. Ale ja jestem biedny krawiec i nie powinienem przysiadać się do takich panów. Jeśli chcesz mi co dać, to przyjmę chętnie, lecz proszę cię o pozwolenie zjedzenia tego tutaj.
— Nie sprzeciwiam się. Halefie, podaj mu.
Halef przysunął mu tyle, że mogłoby wystarczyć dla kilku osób i postawił przed nim także piwo i raki.
Posiliwszy się, zbliżył się obcy do nas i podziękował w słowach najuniżeńszych. Miał twarz tak zapadłą i rzetelną zarazem, a spojrzenie tak otwarte, że mnie ujęło.
— Czy masz krewnych? — zapytałem.
— Nikogo. Żona i dzieci pomarły mi przed dwoma laty na ospę. Teraz sam jestem.
— Jak ci na imię?
— Przezywają mnie powszechnie krawcem wędrownym, ale nazywam się właściwie Afrit.
— Czy możesz mi powiedzieć, gdzie twoja ojczyzna?
— Czemu nie? Muszę przecież wiedzieć, gdzie się urodziłem! Pochodzę z małej wsi w Szar Dagh, która zowie się Wejcza.
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/281
Ta strona została skorygowana.
— 263 —