Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/285

Ta strona została skorygowana.
—   267   —

Hałas był zaiste piekielny. Chciano nam zagrać fanfarę, piękną, honorową fanfarę. Przed bramą stała wczorajsza muzyka wojskowa. Puzon dokonał pierwszego wstrząsającego grzmotu i grzmiał teraz dalej z towarzyszeniem reszty instrumentów. Wreszcie dał puzonista energiczny znak curną i nastała cisza.
— Effendi — zawołał do mnie jej właściciel — Ponieważ pozwoliłeś nam dostąpić tak wysokich zaszczytów, pragniemy dzisiaj odpłacić równem za równe, stanąć na czele waszego pochodu i towarzyszyć wam aż poza wieś. Spodziewam się, że nie odmówisz tej prośbie.
Bez dalszych ceregieli ruszył korowód w drogą wśród muzycznego hałasu. Za wsią wygłosił Halef mową do tych panów, poczem oni cofnęli się do domu. My zwróciliśmy się ku Warcy, skąd przybyliśmy wczoraj. Tam schodziła dzisiejsza nasza droga z wczorajszej, gdyż udawaliśmy się stąd do Jersely.
Znalazłszy się na moście nad Sletowską, rzekłem do Halefa:
— Jedźcie dalej stępa, ja coś zapomniałem.
Odjechali. Ani mi przez myśl nie przeszło wracać aż do wsi. Miałem zamiar zupełnie inny, o czem nie powinien był wiedzieć krawiec. Był dla mnie jeszcze zbyt obcym, żebym go darzył zaufaniem.
Brat rzeźnika knuł zemstę; to nie ulegało wątpliwości. Jeśli koń jego stał gotów do drogi, to z pewnością wkrótce po nas wyjechał. Należało mi więc zaczekać tylko krótki czas, aby zobaczyć, czy grozi nam co z jego strony. Przez ten most musiał przejeżdżać.
Wpędziłem konia w nadbrzeżne zarośla, które mnie skryły, gdy się tylko schyliłem. Tutaj czekałem.
I nie przeliczyłem się bynajmniej. W pięć minut zaledwie nadjechał kłusem na most, na gniadym z łysinką; u siodła miał strzelbę, a przy boku czekan hajduczy. Twarz była oszpecona plastrem, biegnącym z pod fezu przez czoło nos i policzek.