— Nie, gdyż pojedziemy przez Engely, a oni jadą przez Jersely. My ich wyprzedzimy.
— No, w takim razie mogę z wami chwilę jeszcze zabawić. Jeśli dzisiaj nie wrócę, to znaczy, że się powiodło i nie ujrzycie już tego effendi, bo będzie gdzieś zakopany. Naprzód!
Usłyszałem znowu tętent, który się odemnie oddalał.
Puściłem karego ostrożnie naprzód i zobaczyłem obydwu Aladżych na srokaczach, Miridita na gniadym, Manacha el Barsza, Baruda el Amazat i starego Mibareka, siedzącego bardzo słabo na koniu i z ręką na temblaku.
Gdyby byli wiedzieli, że znajdowałem się od nich najwyżej o dziesięć łokci! Coby to była za scena! Gdyby mój kary parsknął tylko, byłbym zdradzony. Ale rozumne zwierzę czuło, co to znaczy, gdy mu na chwilę rękę położyłem na nozdrzach. Nie wydało najsłabszego głosu ze siebie.
Teraz mogłem wrócić do towarzyszy, którzy już dawno minęli Warcy. Skręciłem w prawo tak, że nie wstępowałem wcale do tej miejscowości.
Strony te były mi zupełnie obce, a z W arcy do Jersely nie prowadziła droga utorowana. Słyszałem o tem od krawca. Znalazłem jednak ślady towarzyszy mniej więcej o trzy kilometry na zachód od wsi i pojechałem za nimi. Wiodły mnie przez dziką, głazami usianą, dolinę w górę do lasu, gdzie na miękkim, trawiastym, gruncie stały się takie wyraźne, że nie natężając oczu, ruszyłem już prędzej. Niebawem doścignąłem towarzyszy.
— Miałem właśnie zamiar zażądać, żeby zaczekali na ciebie — rzekł Halef. — Co zapomniałeś?
Zanim na to odpowiedziałem, rzuciłem badawcze spojrzenie na krawca. Zdawało się, że bynajmniej nie jest ciekawy mej odpowiedzi.
— Chciałem zobaczyć, co dzieje się z Miriditem, bratem rzeźnika — odrzekłem. — Słyszałeś przecież od gospodarza, że ci bracia to Miridici.
— Co nas ten Miridit obchodzi?
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/289
Ta strona została skorygowana.
— 271 —