— Tak.
— A dziś powzięto taki sam zamiar. Chciano mnie zabić w więzieniu?
— Tak jest.
— A teraz jeszcze jedno. Podczas gdy ty grałeś z Ibarekiem, tamci dwaj go okradli?
— Nie ja, lecz oni.
— To wystarczy! Brałeś w tem udział jak i oni, bo swojemi sztuczkami przyczyniłeś się do tego, że się kradzież udała. Wiem już dość.
Zwracając się do kodży baszy, spytałem:
— No, czy nie twierdziłem słusznie? Czy złodziei niema w ruinie?
— Panie, tyś ich już odnalazł był wówczas, kiedy mi o nich mówiłeś.
— Zapewne! Ale to, że ich odkryłem w sam czas i tak szybko, niech będzie dla ciebie dowodem, jak łatwo mogłeś spełnić swój obowiązek. Tych trzech ludzi zaprowadzisz do więzienia i każesz ich dobrze pilnować. Zaraz jutro rano poślesz raport do makredża, a ja dodam do tego swój. On potem zarządzi, co się ma stać ze zbrodniarzami. Ibareku, patrz tu na ziemię! Zdaje mi się, że to są przedmioty, które ci ukradziono.
Zawartość kieszeni opryszków ułożyliśmy na ziemi w trzy kupki. Ibarek ucieszył się niezmiernie, widząc znów swoją własność. Chciał ją wziąć sobie, gdy w tem odezwał się kodża basza:
— Stój! To nie pójdzie tak prędko. Muszę te rzeczy zabrać ze sobą. One posłużą jako dowód przy rozprawie i jako wskazówka przy wymiarze kary.
Znałem zwyczaje ludzi tego rodzaju. Kto wie, czy Ibarek dostałby co napowrót! Odpowiedziałem więc zamiast niego:
— To niepotrzebne. Ja sam sporządzę wykaz tych rzeczy i ocenię je wedle wartości. Ten spis zrobi tę samą służbę, co przedmioty.
— Panie, ty nie jesteś urzędnikiem.
— Człowiecze, udowodniłem ci dzisiaj, że byłbym
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/29
Ta strona została skorygowana.
— 19 —