Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/290

Ta strona została skorygowana.
—   272   —

— Bardzo dużo. Postanowił zastrzelić mnie po drodze siekanym ołowiem, albo uśmiercić hajdnczym Czekanem.
— Ty wiesz o tem?
— On sam zapewnił o tem naszych dobrych przyjaciół, którzy tak gorąco pragnęli głodem nas zamorzyć.
Opowiedziałem wszystko, jak się stało, ale nie wspominałem nic o tem, że zagwoździłem strzelbę Miridita. Przytem wzrok zwróciłem na krawca. Zrobił minę rzetelnego zdumienia i rzekł w końcu:
— Effendi, cóż to za ludzie? Czy mogą rzeczywiście istnieć tacy bezbożni?
— Jak słyszysz.
— O Allah, nie miałem o tem pojęcia. Cóżeście im winni?
— Dowiesz się przy sposobności, gdy dalej z nami pojedziesz, gdyż nie zatrzymamy się w Uskub. Przejedziemy tylko przez to miasto, a potem prędko przez Kakandelen do Prisrendi.
— A więc do moich stron ojczystych? Bardzo mnie to cieszy. Dowiedziałem się dzisiaj od parobków o tem, co się wam wczoraj zdarzyło. A dziś znowu śmierć wam grozi. To może człowieka przestraszyć i zatrwożyć!
— Możesz rozstać się z nami!
— Ani mi się śni. Kto wie, czy tylko odemnie nie zależy, żebyście uszli szczęśliwie. Poprowadzę was tak przez górskie łąki i pola otwarte, że was ten Miridit nie znajdzie. Potem spuścimy się na słynną urodzajną równinę Mustafa, ciągnącą się od Uskub na południowy wschód aż przez Kyprili, gdzie budują kolej żelazną. Tam kraj otwarty. A jeśli wam to na rękę, to i za Uskub będę waszym przewodnikiem.
— To nas niezmiernie cieszy. Widocznie jeździłeś bardzo daleko.
— Tylko w tych stronach, które jednak znam wyśmienicie.
— Jesteśmy tutaj obcy, a słyszeliśmy czasem o człowieku, który się Szut nazywa. Kto to jest? — spytałem od niechcenia.