— Nie, mój kochany, tego nie zrobią. Kto mi w drodze staje, tego ja tratują, choćby to nawet zut był. Jeśli ma odwagę zetrzeć się ze mną, niechaj spróbuje. Pokaże się dopiero, kto gorzej na tem wyjdzie.
Krawiec podniósł głową i wyciągnął szyję, jak gdyby chciał śmiechem wybuchnąć. Widziałem, że ten śmiech miał być szyderczy, bardzo szyderczy. Ale Afrit opanował się i rzekł tonem przestrogi:
— Żadna władza sułtańska nie poradzi nic przeciwko niemu; nawet wojsko za słabe. A ty sam jeden i obcy mu grozisz?
— On jest tak samo jeden, jak ja, i obcy dla mnie, jak ja dla niego. Jeśli się z nim kiedy zderzę, rozstrzygnie między nami jego i moja siła, zręczność i chytrość.
— Widzę, że postanowiłeś istotnie Szuta wyśledzić.
— Jestem zbyt dumny, by się tego wypierać.
— Ach! I chcesz z nim nawet walczyć?
— Stosownie do okoliczności. Jestem cudzoziemcem i nie zależy mi nic na tutejszych osobach i stosunkach. Czy tu jaki Szut istnieje, czy nie, czy jest o jednego rozbójnika więcej, czy mniej, to mi obojętne. Ja chcę przedstawić mu osobiste żądanie. Jeśli usłucha mojego nakazu, to...
— Jeśli spełni twą prośbę, chciałeś powiedzieć panie?
— Nie. Uczciwy stoi wyżej od łotra i może mu rozkazywać. A więc, jeśli posłucha mojego nakazu, to rozstanę się z nim i ani włos mu z głowy nie spadnie. W przeciwnym razie, będzie po Szucie!
Widziałem, że jego mała, wązka pierś pasowała się z brakiem oddechu. Zbladł jak trup. Był wysoce rozdrażniony, ale się opanował i rzekł spokojnie:
— Zachowujesz się, jak gdyby ciebie nie można było zranić i jak gdybyś nie bał się tysiąca Szutów.
— Tak też jest rzeczywiście — odrzekłem, uderzając się dłonią w kolano, że aż klasnęło. — Jest nas tylko czterech mężów. Mamy z Szutem rachunki. On
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/295
Ta strona została skorygowana.
— 277 —