i jego towarzysze drżeć przed nami muszą, a nie my przed nimi. Wszystkich tych drabów jednem tchnieniem zdmuchnę z mej dłoni na ziemię!
Dmuchnąłem przytem w swoją dłoń otwartą. Daleki byłem od bufonady i bohaterstwa na gębę. Udając, że jestem tak silny, miałem określony psychologiczny zamiar. Chciałem karła doprowadzić do wściekłości, żeby stracił panowanie nad sobą i pozwolił się przejrzeć. Ale okazało się, że on miał w tym względzie nademną przewagę. Łypnął ku mnie okiem wesoło i rzekł:
— Dmuchaj sobie, dopóki ciebie nie zdmuchną. Jestem twoim przyjacielem. Przyjąłeś grzecznie ubogiego krawca i ugościłeś. Jestem ci za to wdzięczny i pragnę uchronić cię od złego; dlatego cię przestrzegłem. Ty jednak nie zważasz na moje słowa i dlatego niema ocalenia dla ciebie. Obiecałem zaprowadzić cię do Kakandelen, ale teraz jestem pewien, że nie ujrzysz tego miasta nigdy w życiu, bo życie twoje na tę podróż za krótkie.
— Będę tam za dwa, albo najpóźniej za trzy dni.
— Będziesz już wtedy w mieście umarłych.
— Wiesz to tak pewnie? Brzmi to tak, jak gdybyś był nadzwyczajnym zaufanym Szuta.
— Ty sam nie myślisz tego naprawdę. Mówię to bo widziałem w podobnych wypadkach, że Szut nie pozwala ze sobą żartować.
— O, ja ze szwagrem Dezelima nie będę robił żadnych zachodów.
— Panie, kto ci to zdradził? — zawołał spiesznie.
Teraz go złapałem wbrew jego przebiegłości i zdolności udawania. Znał Dezelima i wiedział, że to był szwagier Szuta; teraz wyszło na jaw. Ja jednakże nie dałem nic poznać po sobie, gdyż skoroby tylko poczuł, że go przejrzałem, nie mógłbym z niego nic więcej wyciągnąć.
— On sam nie krył się z tem przedemną — odparłem.
Padło na mnie iskrzące spojrzenie, które jednak
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/296
Ta strona została skorygowana.
— 278 —