Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/303

Ta strona została skorygowana.
—   285   —

— Także nie, bo ślady mogliby zatrzeć inni ludzie, którzy by tędy przed nami przechodzili, a wówczas nie dałoby się rozróżnić śladów Miridita. Uważał więc te znaki za konieczne. Ale to dla mnie zawsze nie jest rzeczą główną.
— Masz więc jeszcze coś więcej?
— Tak, a ty mnie zrozumiałeś fałszywie. On nie chce tymi znakami wskazać, jak sam jechał, lecz jak Suef powinien nas prowadzić.
— Czy to nie wszystko jedno?
— Wcale nie. Jestem pewien, że znaki te odłączą się wkrótce od jego tropu.
— Allah! Coza głowa z ciebie, panie? — zawołał.
Było to zdumienie nieobłudne. Trafiłem więc widocznie w sedno i odrzekłem:
— Moja głowa nie jest lepsza od twojej. Ja tylko rozważam to sobie dokładnie. Widzę w duchu Miridita, czekającego tu na nas i nas nadjeżdżających pod przewodnictwem zdrajcy Suefa. Jeśli pierwszy z nich postanowił mnie zabić, to musi się na mnie zaczaić. Będzie więc siedział gdzieś z boku w zaroślach, a w tym celu musi zboczyć z poprzedniej drogi. Czy to uznajesz?
— O tak!
— Musi więc wpierw dać znak, żeby Suef nie szedł od tej chwili za jego tropem. Ten znak znajdziemy niebawem. Teraz jedźmy dalej!
Gdy przynagliliśmy konie do ruchu, rzekł krawiec:
— Jestem ogromnie ciekawy, czy masz słuszność.
— A ja jestem pewny, że się nie mylę. Wiem bardzo dobrze, że na razie zbyteczna wszelka obawa. Dopiero, gdy się oba kierunki rozejdą, nastąpi napad. I tak jak ci udowodniłem, że z gałązek wyczytałem wszystkie myśli i zamiary Miridita i Suefa, tak samo wiem już więcej rzeczy oddawna, niż ty przypuszczasz i możesz się domyślić. Szut nie jest dla mnie bynajmniej niebezpieczny.
Przejechaliśmy jeszcze obok kilku złamanych gałą-