o udałej przygodzie. Powrót odbywał się o wiele głośniej niż wyjście na górę.
Panowie z sądu przyłączyli się także do pochodu. Ja zostałem w tyle z Halefem, bo skinął na mnie.
— Zihdi — rzekł. — Mam jeszcze pół pochodni. Zgasła wprawdzie, ale możemy ją zapalić na nowo. Czy nie oglądniemy chaty starego?
— Tak. Spróbujemy przynajmniej.
— Masz jeszcze klucz? Widziałem, że go schowałeś, wypróżniając temu rabusiowi podczas rozprawy kieszenie.
— Mam go jeszcze, ale nie jestem pewny, czy to klucz od chaty.
— Będzie ten sam, bo jakiżby miał inny?
Zaczekaliśmy, dopóki wszyscy nie zniknęli i otworzyliśmy drzwi. Zapomocą zapałki i kawałka papieru roznieciliśmy na nowo pochodnię i weszliśmy do środka.
Nędzny ten budynek opierał się, jak już wspomniano, o mur. Patrzącemu z zewnątrz mogło się zdawać, że posiada tylko jedną izbę, jednak wewnątrz zobaczyliśmy, że ich jest kilka, jedna za drugą. Pokoje dalsze należały do zamku, a chata przystawiona była tylko chytrze do otworu.
Przednia izba, prawie pusta, służyła najprawdopodobniej jedynie do przyjmowania odwiedzających.
Chcąc przestąpić próg do drugiego przedziału, zauważyłem kilka nici, biegnących górą, dołem i środkiem na poprzek wejścia. Dotknąłem jednej z nich ostrożnie rękojeścią szpicruty i w tej chwili huknął strzał. Koty zaczęły miauczeć, psy szczekać, kruk i krakać, a równocześnie zabrzmiały różne inne głosy.
— O Allah! — zaśmiał się Halef. — Znajdujemy się pewnie w arce praojca Noego. Ale, zihdi, radzę nie iść już dalej. Zaczekajmy lepiej, aż dzień nastanie.
Zgodziłem się na to chętnie. Aczkolwiek nie podejrzewałem starego Mibareka o nadzwyczajne wiadomości z fizyki, mogły one przecież wystarczyć na sporządzenie przyrządu do unieszkodliwiania obcych wdzierców. Zamknęliśmy więc drzwi napowrót i zagasiliśmy pochodnię.
Właśnie, gdy zamierzaliśmy się udać do domu, przym-
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/31
Ta strona została skorygowana.
— 21 —