Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/317

Ta strona została skorygowana.
—   297   —

sobą! Jak pewnie weń potem mierzył! A czy wiesz, dlaczego mu strzelba nie wypaliła?
— Odmówiła.
— Nie, bo nas się kula nie ima. Rozumiesz, ty najbiedniejszy ze wszystkich biednych krawców! A potem ten rzut czakanem! Czy potrafiłbyś odbić taki topór?
— Nie, na moją biedną duszę, nie!
— Swoją biedną duszą wogóle nigdy nic nie osiągniesz, bo dusza twoja to coś długiego i nieporadnego jak glista, wijąca się w tobie daremnie, aby jakąś myśl mądrą ująć. A potem ta gonitwa! Czy widziałeś już kiedy, jak się rzemieniem zrzuca jeźdźca z konia?
— Nigdy.
— Przypuszczam. Ty wogóle jeszcze wielu, bardzo wielu rzeczy nie widziałeś, co my umiemy i możemy. Co wskóra twój Szut wobec naszego effendi? Nasz podstęp i męstwo wgryzą mu się w ciało jak śruba.
— Mojego Szuta? Nie mów tego!
— Przecież go bronisz!
— Ani mi się śni!
— Czyż nie zapewniłeś, że on ma nad nami przewagę i że nas zgubi?
— Powiedziałem to, aby was ostrzec serdecznie.
— Więc powiadam ci tak samo serdecznie, że na przyszłość masz stulić gębę. Nie potrzeba nam żadnych przestróg. Sami wiemy, co robić, a czego zaniechać, bo znamy siebie, ale i naszych wrogów. Są wobec nas jako źdźbła zeschłej trawy wobec palm, kąpiących w chmurach swe głowy. Szut legnie u naszych stóp, jak ten Miridit na ziemi. Wszystkich zaś, którzy mu służą, pochłoniemy jak tabakę, którą z tabakiery do nosa się wpycha.
— Hadżi, cóż uczyniłem, że mówisz do mnie tak gniewnie i surowo?
— Wyniosłeś ponad nas Szuta! Czy to nie dość? Nie widziałeś nigdy jeszcze sławnych bohaterów, ale tu stoją przed tobą mężowie i bohaterowie, zważający na Szuta, tyle co na muchę. Łowi się ją ręką i rozgniata!