Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/331

Ta strona została skorygowana.
—   309   —

To usunęło już wszelkie wątpliwości; wysłałem więc krawca, żeby nas oznajmił.
Podczas gdy gwarzyłem z Halefem o uczonym tureckim bogaczu i wypowiedziałem przypuszczenie, że niepotrzebne było wcale oznajmianie nas, bo on dowiedział się już o nas od Aladżych niezawodnie, spłoszył się koń hadżego.
Jechaliśmy właśnie tuż nad brzegiem stawu, a po jego powierzchni płynęła wprost na nas łódka. Siedziała w niej młoda dziewczyna i wiosłowała silnemi rękoma.
Miała na sobie strój niezamężnej Bułgarki, a z pod czerwonej chusty na głowie zwisały dwa długie, ciężkie warkocze.
Niewątpliwie bardzo się spieszyła, gdyż nie przywiązawszy wcale czółna, wyskoczyła i chciała nas minąć czemprędzej. Czerwona odzież, pośpiech, czy coś takiego, przestraszyło konia Halefa. Skoczył naprzód, zaczepił o dziewczynę kopytem i przewrócił ją.
Mój kary zląkł się też trochę i stanął dęba. Bułgarka próbowała się podnieść, ale uczyniła to w stronę przeciwną, dostała się pod mego konia i krzyknęła głośno ze strachu.
— Cicho! Ty tylko konie nam płoszysz! — krzyknąłem.
Kary tańczył jeszcze trochę, ale jej nie przydeptał i wreszcie mogła się podnieść. Chciała już uciec, kiedy na nią zawołałem:
— Stój! Zaczekaj chwilę! Jak się nazywasz?
Zatrzymała się i spojrzała ku mnie. Była to typowo bułgarska, młodociana twarz, miękka, okrągła i pełna, z małym nosem. Była bosa, a koń Halefa uderzył ją zapewne, bo podnosiła jedną nogę.
— Nazywam się Anka — odrzekła.
— Czy masz rodziców?
— Tak.
— I rodzeństwo?
— O bardzo dużo!
— I narzeczonego?