— Tak jest mniej więcej.
— Czy spisujesz wszystko, na co patrzyłeś?
— Nie, tylko rzeczy zajmujące.
— A cóż jest zajmującem?
— Co moje myśli i uczucia zaprząta w sposób niezwykły.
— Na przykład, kiedy poznasz naprawdę dobrego człowieka?
— Tak jest. Taki się znajdzie w książce.
— Albo bardzo złego?
— O takim także piszę, żeby czytelnicy nauczyli się nim gardzić.
Spoważniał i posunął cybuchem pod turbanem. Nie podobało mu się to; budziło w nim wątpliwości.
— Hm! — mruknął. — W kraju twoim poznają więc jednych i drugich, złych i dobrych?
— Tak jest.
— Piszesz także ich imiona?
— Oczywiście.
— Kim i czem są, w jakiej miejscowości i w jakim domu mieszkają?
— Nawet bardzo dokładnie.
— Co zrobili, o czem z nimi mówiłeś i czego dowiedziałeś się o nich?
— To wszystko!
— Allah, Allah! Jesteś wielkim zdrajcą! — Należy się ciebie bać!
— Dobrzy nie potrzebują się mnie obawiać, gdyż sławić ich będą we wszystkich krajach, ponieważ te książki tłómaczy się na inne języki. Złych jednak spotka słuszna kara, jeśli będą znani i obudzą powszechną odrazę i pogardę ku sobie.
— Czy napiszesz także o Zbigancy?
— Nawet bardzo dużo, bo tam wiele przeżyłem.
— A potem także o Kilissely?
— Niewątpliwie, bo Kilissely to tak piękna miejscowość, że jej pominąć nie mogę.
— Co o niem napiszesz?
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/340
Ta strona została skorygowana.
— 318 —