Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/341

Ta strona została skorygowana.
—   319   —

— Nie wiem jeszcze. Muszę na to zaczekać, co tu zobaczę, usłyszę, dowiem się i przeżyję. Wspomnę jednak z pochwałą o tem, że masz wspaniałe fajki i doskonałą kawę.
Spojrzał cicho przed siebie i nastała chwila milczenia.
Nie robił bynajmniej na nas wrażenia, że jest bogaty. Jego chusta turbanowa była stara i brudna zarówno, jak kaftan. Na nogach jego nic nie widziałem, gdyż owinięte były z powodu podagry; tylko bose stopy tkwiły w starych, cienkich, wydeptanych pantoflach.
Był w istocie bardzo długi i chudy. Twarz poryły mu zmarszczki przedwczesne. Ostre rysy, małe, przenikliwie kłujące oczy, silnie rozwinięta dolna szczęka i szerokie usta z pochylonymi w dół kącikami nie nadawały bynajmniej jego obliczu pociągającego wyglądu. Tak, zupełnie tak należało sobie wyobrażać twarz skąpca, pamiętającego jedynie o zysku, gromadzącego tylko pieniądze bez pytania, w jaki sposób do nich przychodzi.
— Mam nadzieję — powiedział wkońcu — że ci się u mnie spodoba, że tylko dobrze o mnie napiszesz.
— Jestem o tem przekonany. Przyjąłeś mnie tak gościnnie, że mogę ci być tylko wdzięczny.
— Przyjąłbym cię jeszcze inaczej i zastawiłbym lepiej stół przed tobą, ale pani mego domu wyjechała, a ja się ruszać nie mogę. Nikris męczy mi nogi. Dostałem jej w wojsku.
— A więc byłeś żołnierzem? Może oficerem?
— Nawet czemś o wiele lepszem i wyższem. Byłem asker cachredżii[1] i dostarczałem bohaterom sułtana żywności i ubrań.
Ach, dostawca wojenny! Przyszli mi na myśl biedni, pół nadzy i wygłodzeni żołnierze i wory, które ci panowie dostawcy napełnili sobie podczas wojny.

— Więc piastowałeś istotnie urząd bardzo wysoki i cieszyłeś się największem zaufaniem padyszacha — odrzekłem.

  1. Dostawcą armii.