nie poznać. Ja natomiast rzucę tylko wzrokiem na mych nieprzyjaciół i są zgubieni.
— Jakże to, panie?
— Bo im się już nic w życiu nie powiedzie. Na kogo popatrzę, ten, o ile zechcę, straci odtąd szczęście. Spojrzenie moje pozostanie przy nim na zawsze. Dusza jego nadal do mnie należy i skoro tylko o nim pomyślę, aby mu życzyć czegoś złego, spotka go to rzeczywiście.
— Panie, to prawda? — spytał z pośpiechem i przerażeniem. — Masz może kem bakysz[1] w oczach?
— Tak mam „zły wzrok“, ale działam nim tylko przeciwko wrogo usposobionym dla mnie.
— W takim razie niech mnie Allah chroni! Nie chcę już z tobą nic mieć do czynienia. Allah w’ Allah!
Wyciągnął ku mnie wszystkich dziesięć palców, obrócił się i wybiegł z największym pośpiechem. Towarzysze wybuchnęli głośnym śmiechem.
— Dobrze to urządziłeś, zihdi — rzekł Halef. — On już nie wróci; ma nieczyste sumienie. Dostaniemy innego służącego.
— Tak i to prawdopodobnie tego, którego ja sobie życzę, Janika, narzeczonego młodej chrześcijanki.
— Dlaczego to przypuszczasz?
— Bo Humun jest jego nieprzyjacielem z powodu Anki. Nienawidzi go i tak sprawą pokieruje, że Habulam odda służbę przy nas jego nienawistnemu rywalowi. A teraz pomóżcie mi zejść na poduszkę i idźcie zaraz, by zbadać teren. Muszę poznać urządzenie w tej wieży.
Gdy usiadłem na mojem miejscu, weszli tamci trzej na wieżę, lecz powrócili niebawem. Halef oznajmił:
— Wątpię bardzo, czy grozi tu nam jakie niebezpieczeństwo. Obie izby pierwszego i drugiego piętra są całkiem takie same, jak ta.
— Czy w oknach są okiennice, jak tu?
- ↑ „Zły wzrok“.