— Sallam! — pozdrowił. — Pan mnie do was z wodą przysyła, effendi. Jedzenie będzie wkrótce gotowe.
— Dlaczego Humun nie przychodzi?
— Pan go potrzebuje.
— Twierdził właśnie coś przeciwnego.
— Nogi zaczynają go boleć, więc mu potrzeba służących.
— A więc ciebie dostaniemy?
— Tak, panie, jeśli sobie kogo innego nie życzysz.
— Ty mi się lepiej od Humuna podobasz. Ty jesteś Janik, narzeczony Anki?
— Tak, panie. Obdarowałeś ją bardzo hojnie. Przypatrzyła się pieniądzom dopiero w domu i mam ci je tera z oddać, bo pewnie się pomyliłeś. Tyle dać nie chciałeś.
Podał mi pieniądze.
— Nie wezmę ich, gdyż wiedziałem, co daję. Należą do twojej Anki.
— To jednak za dużo, panie!
— Nie. Ty może także dar taki otrzymasz, jeśli, będę zadowolony z twojej obsługi.
— Ja nie chcę bakszyszu, effendi! Jestem ubogi, ale cię chętnie obsłużę. Anka powiedziała mi, że jesteś naszego wyznania i że nawet widziałeś w Rzymie Ojca Świętego. Jest to więc rzeczą mego serca okazać ci uszanowanie.
— Widzę, że jesteś chłopak zacny i cieszyłbym się, gdybym ci się mógł przysłużyć. Czy masz jakie życzenie?
— Mam tylko jedno: nazwać Ankę jak najrychlej swoją żoną.
— Więc staraj się, żebyś niebawem miał tych tysiąc piastrów!
— Ach! Anka się wygadała! Ja zresztą mam już prawie tysiąc, tylko Anka nie jest jeszcze tak daleko.
— Ile tobie jeszcze brakuje?
— Tylko dwieście.
— Do kiedy je sobie zarobisz?
— No, to potrwa jeszcze ze dwa lata. Trzeba mieć
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/355
Ta strona została skorygowana.
— 331 —