— Nie obawiaj się! Dopóki będziesz dla mnie usposobiony przyjaźnie, nic ci moje oko nie zaszkodzi.
— Ja w to nie wierzę! Zabieraj się!
Odwrócił się z przerażeniem, aby na mnie nie spoglądać i wyciągnął do drzwi obie ręce.
— Muradzie Habulam — odezwałem się głosem surowym — a tobie co? Czy w ten sposób postępuje się z gościem? Powtarzam jeszcze raz, że ci mój wzrok nie zaszkodzi i nie odejdę stąd, dopóki nie pomówię z tobą o przyczynie mojego przyjścia. Odwróć się więc śmiało do mnie i spojrzyj mi w twarz.
— Czy możesz mnie na Allaha zapewnić, że wzrok twój, choć na mnie padnie, nic mi nie zaszkodzi.
— Ręczę ci.
— Więc się odważę. Pamiętaj jednak, że dosięgnie cię moje najstraszniejsze przekleństwo, jeśli mi nieszczęście przyniesiesz.
— Tego się nie boję, bo wzrok mój spocznie na tobie z przyjaźnią, nie czyniąc ci żadnej szkody.
Teraz dopiero odwrócił się do mnie, ale na twarzy jego odbił się taki lęk, że się w duszy ubawiłem serdecznie.
— Czego sobie życzysz odemnie? — spytał.
— Przyszedłem do ciebie po małe wyjaśnienie, a zarazem, aby przedłożyć ci uprzejmie pewną prośbę. Jest zwyczaj łamania się chlebem z gośćmi. Ty nie mogłeś tego uczynić, bo ci przeszkodziła podagra.
Zatrzymałem się i udałem, że teraz dopiero przypatrzyłem się lepiej jego nogom. W rzeczywistości jednak, gdy tylko wszedłem, nie zauważyłem już na nich poprzednich okładów.
Habulam stał przedemną całkiem prosto. Szerokie pludry opadały w obfitych fałdach na kolana, a ruchy jego były pod wpływem strachu tak szybkie i silne, że trudno było nawet pomyśleć o jakiejś bolesnej chorobie. To też mówiłem dalej po przerwie, wywołanej zdumieniem:
— Co widzę! Czy Allah cudu dokonał? Choroba ustąpiła!
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/363
Ta strona została skorygowana.
— 337 —