Znalazł się teraz w tak wielkim kłopocie, że wyjąkał tylko kilka słów niezrozumiałych.
— I ty się boisz moich oczu? — zacząłem w dalszym ciągu — Wzrok mój przynosi szczęście tym, którzy są dla mnie usposobieni przyjaźnie. Jestem pewien, że tylko memu spojrzeniu zawdzięczasz to nagłe polepszenie. Ale biada tym, co żywią złe względem mnie zamiary! Wzrok mój stanie się dla nich źródłem największych nieszczęść. Nawet gdy jestem zdala, wystarczy myśl moja, aby ich nawiedziło zło, którego im życzę.
Moje ostatnie słowa dały mu bardzo stosowny powód do wymówki. Skorzystał z tego natychmiast.
— Tak effendi — zawołał — tak rzeczywiście być może. Cierpię na to od wielu lat. Zaledwie odemnie odszedłeś, doznałem w nogach nieopisanego uczucia. Spróbowałem chodzić, co się też udało. Nigdy jeszcze nie czułem się tak krzepkim i zdrowym, jak teraz. To sprawiło tylko twoje spojrzenie.
— Więc staraj się, żeby było tak dalej! Zmiana w twoich zapatrywaniach wywołałaby także pogorszenie się obecnego stanu zdrowia, a nawet zachorowałbyś ciężej, niż przedtem.
— Effendi, dlaczego miałbym myśleć o tobie inaczej? Nie wyrządziłeś mi nic złego, przeciwnie uleczyłeś mnie z cierpienia. Ja jestem twoim przyjacielem, a ty moim.
— Oczywiście. Żałowałem też bardzo, że nie mogłem się z tobą ucztą naszą podzielić. Nie będziesz jednak narzekał, iż nie znamy zasad grzeczności i przyjaźni. Przynosimy ci właśnie najsmaczniejszą część jedzenia i prosimy, żebyś ją spożył w naszej obecności. My z przyjemnością zaczekamy i cieszyć się będziemy, gdy spożyjesz ten dar na cześć naszą. Hadżi Halefie Omarze, podaj!
Halef zdjął koniec kaftana z placka, przystąpił do Habulama i zaskoczył go następującemi słowy:
— Panie, weź to jadło przyjaźni i uczyń nam tę łaskę, żebyśmy mogli zobaczyć, jak ci będzie smakowało.
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/364
Ta strona została skorygowana.
— 338 —