knem. Stary nie drgnął nawet twarzą przy tej operacyi. Musiał mieć nerwy bardzo silne, bo nie byłby zniósł tego bolu.
— Allah, Allah! A to cię ten cudzoziemiec urządził! — rzekł Habulam. — Ta ręka nie będzie już nigdy taka, jak była.
— Nie; stałem się kotrum[1], nędzny kotrum, który władzę w ręce utracił — zgrzytnął Mibarek. — Ale zato zginie ten łotr śmiercią dziesięciokroć boleśniejszą. Czy tak łatwo dał się w sieci wprowadzić?
— Tak łatwo jak wrona, której kładzie się w zimie na śniegu mięso w trąbce papierowej. Ten głupi ptak wsadza tam głowę, aby wydobyć mięso, a ponieważ trąbka posmarowana jest oksą[2], więc przylepia mu się do głowy; wtedy można go schwytać rękoma, gdyż nic nie widzi. Taką torebkę włożyliśmy temu obcemu na głowę. Brat przedstawiał mi go jako bardzo mądrego, ale on sam tego nie dowiódł.
— Nie; mądry nie jest on wcale, lecz ma szatana, który go pilnuje.
— W takim razie mylisz się, bo on nie ma dyabła, lecz kem bakysz.
— Allah w’ Allah! — zawołał Mibarek z przerażeniem. — Czy to prawda?
— Powiedział o tem memu służącemu Humunowi i przestrzegał go. Ale najgorsze to, że ma nietylko zwykły, bezpośrednio działający zły wzrok, lecz kem bakysz jyraka doghru[3]. Wystarczy mu tylko wyobrazić sobie w myśli osobę i przypatrzyć się jej okiem ducha, a spojrzenie jego sprowadzi na dotyczącego wszystko złe, jakiego mu życzy.
— Niechaj się Allah nad nami zmiłuje! Nie dyabeł, lecz jego złe oko czyni go niezwyciężonym. Kto z nim walczy, musi naturalnie spojrzeć na niego i jest zgu-