— W jaki sposób?
— Podsłuchamy pod okiennicami. Jestem pewien, że będą spali. W ciemności trudno nie zasnąć.
— Niewątpliwie dałeś im lampę?
— Rozumie się, ale tylko tyle oleju, że musi zgasnąć na długo przed północą.
Stary łotr nie domyślał się, że nas Janik zaopatrzył w oliwę.
— A czy schody nie trzeszczą? — pytał Barud el Amazat.
— Nie, ponieważ są z kamienia; niektóre się może chwieją, ale hałasu nie będzie.
— Byłaby głupia historya, gdybyśmy razem ze schodami spadli na dół z łomotem.
— Zbyteczne obawy. Zresztą weźmiemy z sobą latarnię, aby schody oświetlić, zanim na nie wstąpimy.
— Aby nas hultaje zauważyli?
— Nie. Tam jest więcej piątr i światło nie może paść z jednego na drugie. Gdy się na sam dół dostaniemy, zostawimy latarnię i zabierzemy ją dopiero wówczas, kiedy łotry żyć już nie będą.
— W takim razie jestem zadowolony. Mimo to jednak nie spodziewam się, żeby sprawa poszła gładko. Musimy dzieła dokonać w ciemności i to bez szmeru. To trudne.
— No, ja nie odczuwam wielkiego strachu; musimy tylko porozumieć się dokładnie i rozdzielić role, aby każdy wiedział, co czynić. Wówczas wszystko pójdzie spokojnie i w porządku.
— Jak sobie wyobrażasz nasze role?
— Myślę, że każdemu z nas należy przeznaczyć, kogo ma chwycić, iżbyśmy nie w łazili sobie w drogę nawzajem. Na tego obcego giaura trzeba liczyć dwu ludzi.
— To my zrobimy — rzekł jeden z Aladżych. — Ja i brat bierzemy go na siebie.
— Dobrze. Wyszukajmy teraz najdzielniejszych z pomiędzy siebie po jednym na osobę. Po Aladżych jest Mi-
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/376
Ta strona została skorygowana.
— 350 —