że ci umknęli, ale wedle tego, co teraz powiadasz, ty rozmawiałeś nawet z nimi!
— Tak się właśnie stało.
— I zawarłeś istotnie barysz szarti[1].
— Tylko tymczasowo.
Im spokojniej mówił Miridit, tem bardziej niecierpliwił się Barud el Amazat, wkońcu podniósł się z siedzenia, przystąpił do Miridita i rzekł surowo:
— Tego nie było ci wolno uczynić!
— Czemu nie? Kto mógł cokolwiek mieć przeciwko temu?
— My, rozumie się, że my. Jesteś naszym sprzymierzeńcem; z tego względu nie masz prawa czynić coś podobnego bez naszej zgody. Twoja umowa jest nieważna, bo zawarta bez nas i przeciw nam. Przyjmij to od nas do wiadomości!
Miridit ściągnął brwi, oczy zaczęły mu błyskać, ale jeszcze zapanował nad sobą i odrzekł tak spokojnie, jak pierwej:
— Uważasz się zatem za uprawnionego do rozkazywania mnie?
— Tak jest. Nas wszystkich łączy przymierze i nikomu z nas nie wolno nic przedsiębrać wbrew woli drugich. Dlatego muszę ci powiedzieć, że postąpiłeś nieroztropnie i bardzo lekkomyślnie!
— Bin szejtanlar — do tysiąca dyabłów! — zawołał teraz Miridit gniewnie. — Ty odważasz się mnie to przedstawiać, ty, którego ja wcale nie znam, o którym nie wiem nawet, kto on, skąd przybywa i gdzie znajdzie wejście do piekła? Spróbuj jeszcze jedną taką obelgę na mnie rzucić, a kula moja zaprowadzi cię do otchłani, w której mieszka baba boculmanun[2]. Jestem Miridit, syn najsławniejszego i najdzielniejszego plemienia Arnautów i nie ścierpię żadnej obrazy z twej strony.