Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/383

Ta strona została skorygowana.
—   357   —

do zawdzięczenia. Jego postanowili Aladży przepędzić na tamten świat, a ty powinieneś zabrać się do Omara i nie widzę przyczyny, dla której cofasz się przed tem.
— Mam dostateczny powód do tego. On wszystko czyni w porozumieniu z towarzyszami. Wdzięczność moja odnosi się nie tylko do niego, lecz także i do nich. A gdybym był nawet tylko względem niego zobowiązany, nie byłoby mi wolno atakować jego towarzyszy, bo sprawiłbym jemu tem boleść. Przyszedłem wam powiedzieć, że nie możecie liczyć na mnie w tej sprawie. Postanowiłem trzymać się od niej zdala i postanowieniu temu zostanę wierny w każdym razie.
— Zważ skutki!
— Nie potrzebuję na nic zważać.
— Może niezupełnie! Czy ci to tak obojętne, że naszą przyjaźń utracisz?
— Czy to groźba? Jeśli tak, to byłoby lepiej, gdybyś jej był nie wypowiedział. Dałem cudzoziemcowi mój czekan, a zatem moje yrza mebni wad[1] i dotrzymam go. Ktoby mi chciał w tem przeszkodzić, będzie miał ze mną do czynienia. Jeśli chcecie przyjaźń zamienić w nienawiść, to czyńcie to w imię Allaha, ale nie sądźcie, że ja się was obawiam. Zachowam się zupełnie bezstronie, ale tylko o ile wy mnie zostawicie w spokoju. Oto wszystko, co wam miałem powiedzieć. Teraz mogę odejść.
Zwrócił się ku wyjściu.
— Stój! — zawołał Habulam. — Bądź rozumny i zostań!
— Jestem rozumny, ale pozostanie nie miałoby żadnego celu.
— W taką niepogodę nie możesz przecież odejść!
— Wcale na deszcz nie zważam!
— Trudno jednak podczas burzy jechać do Zbigancy!
Rzucił badawczo wzrokiem na Miridita. Ten zrozumiał spojrzenie i odrzekł:

— Nie obawiaj się, ja nie użyję przeciwko wam

  1. Słowo honoru.