gośćca, reumatyzmu, rwania i dziesięciu tysięcy rodzajów zaziębienia. Chciałbym, żeby stali w wodzie po pachy i...
Wstał i zaczął się szybko przechadzać. Miał jakąś myśl. Naraz zatrzymał się przed służącym, położył mu rękę na ramieniu i rzekł:
— Janiku, ty najlepszy i najwierniejszy przyjacielu! Kocham cię, ale umiłowałbym cię stokroć więcej, gdybyś miał rzecz, której mi trzeba.
— Jaką? — spytał zagadnięty.
— Potrzeba mi przyrządu, który się pewnie u was nie znajdzie. Prawda, że nie macie tulumby[1]?
— Wielkiej nie, ale jest za to bostan fyszkyrmaju[2], na dwóch kołach.
— Człowiecze! Przyjacielu! Bracie! Coza dzielny chłopiec z ciebie! Nie przypuszczałem nawet, że posiadacie sikawkę!
— Pan sprowadził ją z Uskub zeszłego roku, bo podpalano mu ciągle stodołę. Stoi zawsze w ogrodzie, gotowa do użytku.
— Ileż wody może pomieścić?
— Trochę więcej niż duża kurna[3].
— To dobre; ale na co mi się przyda bostan fyszkyrmaju, jeśli brak do tego rzeczy najważniejszej.
— Jakiej?
— Kyrby[4], długiego kyrby. Tego tu niema? Mały hadżi był w natchnieniu. Pytania zadawał tak gorliwie, jakby chodziło o szczęście świata całego.
— Owszem jest. Ale tylko akar sugetirdżi[5], jakiego się używa do gaszenia pożaru. Teraz tylko pytanie, jak długi ma być.