— Jakże przymocowaliście węża?
— Tak, że zwisa z wieży, a na dole da się przyśrubować do sikawki.
— A jeśli go zobaczą, przystawiając drabinę?
— Janik powiada, że drabinę przyłożą pewnie z drugiej strony, gdzie im drzewa nie będą przeszkadzały. Ujście węża wchodzi do górnej komnaty, ale tak, że woda ściekać będzie po ścianie bez szumu. Musieliby w ciemności bardzo szukać, żeby go znaleść. W innych izbach okiennice pozamykane także szczelnie teraz życzę sobie jedynie, żeby goście kąpielowi niebawem się pojawili.
— To jeszcze potrwa czas jakiś, bo Habulam wspomniał, że przyśle nam dobrą wieczerzę.
— Czy mam pójść po nią? — zapytał Janik.
— Dobrze. Udaj jednak, że istotnie kosztowałeś jajecznicy i że cierpiałeś boleści. Staraj się też pomówić z Anką! Może będzie miała jaką wiadomość dla nas.
Poszedł, my zaś czekaliśmy w ciszy na jego powrót, nie mając już nic istotnego do omówienia. Halef leżał na swej opończy i zacierał ręce, śmiejąc się zcicha i wyrzucając od czasu do czasu niezrozumiałe okrzyki. Myśli jego zaprzątnięte były zupełnie urządzeniem kąpieli dla nieprzyjaciół.
Janik wrócił, ale nie sam. Przyniósł wieczerzę, a że nie mógł udźwignąć wszystkiego, przeto towarzyszył mu Humun. Nie wszedł jednak, lecz pozostał na dworze, dopóki Janik nie wziął od niego ciężaru, poczem oddalił się z największym pośpiechem.
Jedzenie było wyśmienite. Dostaliśmy tęgą misę balyk czorbaju[1], tak dobrej, że lepszej w Pradze, ani w Wiedniu nie podają. Ponieważ łyżek nie było, otrzymaliśmy filiżanki, któremi czerpaliśmy zupę. Potem nastąpił ogromny iblik dolduri[2] w cieście z mąki, fig