cego się do ogrodu z Humunem. Aby móc usłyszeć, kiedy powróci, zeszłam na dół i położyłam się tam za drzwiami, obok których musieli przechodzić. Zostawiłam je cokolwiek otwarte. Mimo trudu, jakiego sobie zadawałam, aby czuwać, zasnęłam. Nie wiem, jak długo to trwało, ale przebudził mnie dopiero jakiś hałas. Dwu mężczyzn zbliżyło się z podwórza i przeszło koło moich drzwi. Jeden z nich mówił i poznałam Habulama po głosie. Klął, jak jeszcze nigdy. Słyszałam, że w kuchni rozniecił ogień i przyniósł sobie suknie. Zdaje mi się, że tym, do którego mówił, był Humun. W kuchni zrobił się zaraz wielki hałas. Rozległy się raz po raz gniewne głosy, oraz trzaskanie płonącego drzewa. Nie wiem, co oni tam robią, lecz przybiegłam tu, by wam powiedzieć, co zauważyłam.
— To bardzo zacnie z twej strony. Widocznie umknęli w jakiś sposób. Halefie, gdzie daliście drabinę?
— Nie odnieśliśmy jej, lecz położyliśmy na ziemi. Goście kąpielowi nie mogli przecież zleźć z wieży, aby drabinę przystawić!
— Tak, ale mogło kilku z nich zleźć po wężu i przystawić drabinę.
— Hasza — broń Boże! Zobaczymy!
Wybiegł, a Osko i Omar za nim. Gdy w kilka minut wrócili, miał Halef minę; wielce strapioną i powiedział:
— Tak, zihdi. Tam ich już niema. Sam widziałem.
— A więc drabina stoi oparta o wieżę.
— Niestety! Z drugiej strony leży na ziemi wąż.
— A więc jest całkiem tak, jak przypuszczałem. Odkryli węża i kilku się po nim spuściło. Następnie odwiązali go i rzucili, a przystawili drabinę. Reszta zeszła też po niej, a teraz są w kuchni, aby się zagrzać i wysuszyć przemoczone ubrania.
— Wolałbym, żeby w piekle siedzieli, gdzieby daleko prędzej wyschnęli, niż w kuchni! — gniewał się Halef. — Co zrobimy, effendi?
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/400
Ta strona została skorygowana.
— 372 —