— Wątpię. Nie odważą się nas tu zastrzelić; toby się zaraz rozniosło. Gdyby rzeczywiście mieli ten zamiar, to nie groziliby, lecz strzeliliby bez przestrogi.
— Tak sądzisz? Ale naco ustawili się tam ci dwaj ludzie?
— Zgaduję. Chcą uciec. Zauważyli nieobecność Janika i Anki i powzięli podejrzenie. Szukali ich i u nas znaleźli. Teraz już wiedzą te łotry, że ucieczka dla nich najlepsza, ażebyśmy zaś im nie przeszkodzili, trzymają nas ci dwaj w szachu, podczas gdy reszta przygotowuje się do szybkiego odjazdu.
— Jestem zupełnie tego samego zdania, effendi.Ale czy pozwolimy na to tak spokojnie?
Wziąłem sztuciec do ręki i macając po ścianie, dostałem się do okiennicy koło drzwi. Omar zgasił lampę tak, że trudno było z zewnątrz mnie spostrzec. Odchyliłem okiennicę po cichu i wyglądnąłem. Deszcz ustał i dzień już szarzeć zaczynał. Po drugiej stronie tylko o kilka kroków od wieży stały dwie ludzkie postacie. Jeden z nich oparł kolbę o ziemię, drugi zaś trzymał strzelbę w prawej ręce prosto do góry. Ponieważ odwrócony był do mnie prawą stroną, przeto lufa wznosiła się tuż obok jego policzka. Jak się zdawało, rozmawiali obaj o czemś z wielkiem zajęciem.
Oparłem sztuciec o dolny brzeg okna i byłem mimo panującej ciemności pewnym mego strzału. Wymierzyłem w lufę strzelby i wypaliłem. Równocześnie z wystrzałem rozległ się okrzyk. Kula dosięgła celu i uderzyła go lufą w twarz, wyrywając mu równocześnie strzelbę z ręki.
— Ej missibet, ej bylekiat — o nieszczęście, o podstęp! — wrzasnął. Poznałem po głosie Baruda el Amazat.
— Precz, precz! — zawołał Manach. — Ten strzał pobudzi wszystkich mieszkańców zamku!
Podniósł strzelbę Baruda, pochwycił go za ramię i pociągnął za sobą. W chwilę potem zniknęli.
Teraz zwróciłem się do towarzyszy:
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/402
Ta strona została skorygowana.
— 374 —