Wyjął długą sakiewką, która zawierała pieniądze, zdobyte w walce koło derekulibe i otworzył ją.
— Pozwolisz, zihdi? — zapytał.
— Chętnie! — rzekłem, ciekawy, ile da obojgu.
— Więc złóżcie ręce i chwytajcie deszcz szczęścia! Janik się nie ociągał. Złożył obie ręce małymi palcami do siebie i podał je hadżemu. Widząc to, postąpiła Anka tak samo. Złożone dłonie przybrały kształt wklęsłej miski i mogły objąć sporą ilość pieniędzy. Halef sięgnął do worka i zaczął liczyć, kładąc na przemian po złotówce to w ręce Anki, to Janika:
— Bir, iki, ycz, dyrt, besz, alti, jedi, sekic, dokuc, on — a więc do dziesięciu.
Liczył same złote tureckie funtówki, po sto piastrów jedna, a więc obojgu po tysiąc piastrów, czyli około 220 koron, co dla nich było sumą bardzo znaczną. Potem zapytał oboje radośnie zdumionych:
— Czy wiecie, co to jest akcze baszy[1]?
— Nie — odrzekł Janik.
— Akcze baszy, to kwota, o którą złoto więcej warte od srebra. To wynosi teraz po ośm od sta. Jeśli będziecie mieniać taką złotówkę, to muszą wam dać za nią sto ośm piastrów w srebrze. Zapamiętajcie to sobie, bo to wynosi po ośmdziesiąt piastrów dla każdego z was.
To pouczenie kupieckie nie było bynajmniej zbytecznem. Stosześćdziesiąt piastrów stanowiło dla tej pary sumę wcale nie obojętną. Nie wiele jednak zważali na jego słowa. Wszystkie ich uczucia i myśli skoncentrowały się w spojrzeniach, zwróconych z radością na złotówki.
— Panie — zawołał w końcu Janik — czy ty z nas sobie żartujesz?
— Nie — odrzekł poważnie Halef.
— Ależ to niemożliwe! Tysiąc piastrów dla mnie i tysiąc dla Anki — kto temu uwierzy?
— To, co macie w ręku, to wasze, a to, co w moim,
- ↑ Ażjo.