to do mnie należy. Zróbcie z waszą własnością to co ja z moją. Uważajcie!
Zwinął sakiewkę i wsunął ją, krząkając, do kieszeni. Oni jednak wahali się pójść za jego wezwaniem.
— Te pieniądze... samo złoto — zawołała Anka. — Powiedz nam jeszcze raz, że to odtąd jest naszem, bo nie mogę uwierzyć.
— Czy uwierzycie, czy nie, to mi jest obojętne. Główna rzecz w tem, żebyście schowali, a potem się pobrali. Janikowi było tak pilno, więc niech się teraz nie ociąga.
— O, muszę jeszcze effendiego zapytać. To suma taka wielka! My tyle nie potrzebujemy, bo mamy nasze oszczędności. Co dla was zostanie, jeśli darujecie nam cały majątek?
— Nie troszcz się o nas — zaśmiał się mały hadżi. — My już wiemy, jak żyć bez pieniędzy. Jedziemy po jol mihmandarlykin[1] i nawet nasi najwięksi wrogowie muszą nam płacić haracz. Czy sądzicie może, że waszemu panu Habulamowi darujemy chociażby piastra za to, co zjedliśmy u niego? Ani nam to w głowie. Mam nadzieję, że mój zihdi pozwoli zapłacić mu inną monetą. Widzicie, że nam nie trzeba pieniędzy. Możecie więc zabrać sobie tych kilka złotówek i nie myśleć, że będziemy głodem przymierali. Zresztą przyswoiliśmy sobie od pewnego czasu chwalebny obyczaj, że każdemu hultajowi, który wpadnie nam w ręce, zabieramy to, co ukradł, i darowujemy ludziom uczciwym. Prawdopodobnie spotkamy niebawem znowu takich łotrów! Wówczas siedzieć będziemy jak kusz w pirincz demeti[2] i chwalić Allaha za dobroć, z jaką rządzi państwem padyszacha.
Aby położyć kres podziękowaniom obojga uszczęśliwionych, kazałem Halefowi i Janikowi zabrać nasze rzeczy i udać się do stajni, aby konie posiodłać.