hadżego. On zaś nie oglądnął się nawet na nich, lecz otworzył drzwi i wszedł do środka. Poszliśmy za nim. Za nami wpadł Habulam, a za nim reszta. Stanął na środku pokoju i krzyknął:
— To okropne! Ukarzę to jak najsurowiej. Jestem naczelnikiem tutejszego dżezah mehkemeleri[1].
— Kilissely, to wieś zwyczajna, w której niema takiego sądu — odparłem.
— Ale ja jestem mollao[2] tej miejscowości!
— Nie wierzę. Gdzie odbyłeś studya?
— Studya? To niepotrzebne.
— Oho! Jeśli chcesz być mollao, to musiałeś do dwunastego roku życia chodzić do subjahn mekteb[3], a potem do medresseh[4], aby otrzymać tytuł softy. Czy masz go, czy posiadałeś go kiedy?
— To ciebie nic nie obchodzi!
— Nawet bardzo mnie obchodzi. Kto ma zasiadać w sądzie nad nami, ten musi nam dowieść, że ma prawo i uzdolnienie do tego. Czy umiesz po arabsku mówić i pisać?
— Tak.
— Po persku także?
— Tak.
— I umiesz cały Koran na pamięć? Tego wszystkiego wymaga się od softy.
— Umiem.
— Udowodnij! Wygłoś mi surę czterdziestą szóstą, zwaną el Ahkaf.
— Jak się ona zaczyna? — zapytał z wielkiem zakłopotaniem.
— Słowami: „W imię Boga najmiłościwszego“ jak wszystkie sury.
— Ale to nie jest właściwy początek.