Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/415

Ta strona została skorygowana.
—   387   —

Parobek przystąpił do Halefa, ten jednak wyjął z za pasa pistolet i odwiódł kciukiem oba kurki. Na to Bejaz skoczył w bok i krzyknął do swego pana:
— O Allah! Ten człowiek strzela! Radź sobie z nim sam!
— Tchórzu! — wrzasnął Habulam. — Ty, olbrzym, boisz się takiego karła?
— Nie jego, lecz pistoletu.
— On nie śmie strzelić! Dalej ludzie! Wziąć go i przyprowadzić tu!
Parobcy jęli na siebie spozierać wzrokiem, pełnym wątpliwości. Obawiali się hadżego. Jeden tylko okazał odwagę. Był to krawiec Suef. Wydobył z kieszeni także pistolet, chociaż poprzednio nie widzieliśmy u niego takiej broni, przystąpił bliżej i rzekł do parobka:
— Bejazie, czyń swą powinność! Skoro tylko podniesie pistolet, wpakuję mu w łeb kulę!
Wczoraj wydawał się ten człowiek najspokojniejszym i najniewinniejszym krawczykiem, a teraz twarz jego przybrała wyraz nienawiści i stanowczości, która ludziom innym niż my mogłaby strachu napędzić.
— Ty krawcze, chcesz strzelać? — zaśmiał się Halef.
— Milcz! Nie jestem krawcem! Czego, wy cudzoziemcy, u nas szukacie? Co was nasze sprawy obchodzą? Chcecie nam przeszkadzać w robieniu, co się nam podoba, a jesteście tak niewymownie głupi, że mnie uważacie za krawca! Gdybyście wiedzieli, kim i czem ja jestem, zadrżelibyście ze strachu. Ale wy mnie poznacie, a rozpocznę od ciebie. Jeśli nie pójdziesz natychmiast do ławy i nie zdejmiesz tam obuwia, to my potrafimy wymusić posłuszeństwo!
To było powiedziane na seryo. Halef łypnął na niego okiem z podełba, wziął pistolet w lewą rękę, z czego odgadłem, co teraz nastąpi, i zapytał głosem przyjaznym:
— A to w jaki sposób?