Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/419

Ta strona została skorygowana.
—   391   —

cze wystrzelony, nie dwururkowy na szczęście, pistolet, a w lewej sztylet. To mogło być dla mnie niebezpieczne, ale przytomny Halef klęczał już obok niego i trzymał go za rękę.
— Osko! — zawołał.
— Na ławę z nim, żeby nie mógł poruszyć żadnym członkiem ciała!
W niespełna minutę przywiązany był Suef do ławy tak, jak tego wymaga bastonada. Janik przysunął fotel, i ja usiadłem.
— Widzisz więc teraz, że dom twój jest norą zbrodniarzy, jak ci to przedtem powiedziano — huknął Halef na starego. — Gdyby ten effendi nie był tak przyzwyczajony do walki i przytomny, byłby teraz już trupem. Ale zobaczyłbyś w takim razie, coby się stało. Teraz jednak wyczerpała się nasza cierpliwość. Dowiecie się teraz wszyscy, co to znaczy strzelać do nas i podawać nam zatrute potrawy!
— Nic nie wiem o tem — twierdził stary.
— Milcz! Potem przyjdzie kolej na ciebie. Zaczniemy od tego nędznika. On wprowadził nas do tego domu zbójów. On wiedział, że nas tu miano zamordować. Zihdi, wydaj wyrok, co się z nim ma stać! Czy nie sądzisz, że zasłużył na śmierć?
— Zasłużył, lecz darujemy mu życie. Może być, że się zmieni. Jako podnietę do poprawy dostanie bastonadę, która ciebie miała spotkać.
— Ile kijów?
— Trzydzieści.
— To za mało; powinien dostać pięćdziesiąt.
— Trzydzieści wystarczy.
— W takim razie muszą być mocne. Kto je wyliczy?
— Ty oczywiście. Wszak cieszyłeś się na to!
Chociaż Halef w pewnych okolicznościach posługiwał się chętnie harapem, to teraz spodziewałem się, że nie przyjmie tego mandatu. I nie pomyliłem się, bo dzielny hadżi odpowiedział z dumnym ruchem ręki:
— Dziękuję ci, effendi! Gdzie idzie o wymuszenie