— Murad Habulam!
Hadżi spisywał się paradnie. Tem, że jeden łotr obijać musiał drugiego, zasiewał wśród nich nienawiść i chęć zemsty. Habulam się ociągał:
— Humun był zawsze wiernym sługą: nie mogę go bić!
— Dlatego właśnie, że ci służył tak wiernie, dasz mu namacalny dowód swego zadowolenia — odpowiedział Halef.
— Ja nie pozwolę się zmusić!
— Jeśli mu nie da tych dwudziestu — rozstrzygnąłem — to sam dostanie czterdzieści.
To poskutkowało. Sługus bronił się, gdy go przywiązywano do ławy, ale mu to nic nie pomogło. Pan jego wstał i ujął z wahaniem patyk, ale harapy wzmocniły jego rękę tak, że uderzenia miały pełną wagę.
Humun nie wytrzymał kary tak mężnie, jak Suef. Krzyczał za każdem uderzeniem. Zauważyłem przytem, że drudzy służący z zadowoleniem mrugali na siebie i spozierali na mnie prawie wdzięcznemi oczyma. To był ulubieniec pana i zapewne innych dręczył.
On także kazał sobie rany wódką zakropić, poczem wsunął się w kąt i zwinął się tam w kłębek.
— A kto teraz przychodzi?
— Murad Habulam — brzmiała moja odpowiedź.
Wymieniony stał jeszcze obok ławy z kijem w ręku. Odskoczył ze strachu wstecz o kilka kroków i zawołał:
— Co? Jak? Ja mam także otrzymać bastonadę?
— Naturalnie — skinąłem głową, chociaż całkiem inne miałem względem niego zamiary.
— Nikt nie ma prawa do tego!
— Mylisz się, bo ja mam to prawo! Wiem wszystko. Czy nie otworzyłeś nam twego domu po to, żeby nas wymordowano?
— To wielkie kłamstwo!
— Czy brat twój, Manach el Barsza, dawniej poborca podatkowy w Uskub, ale teraz złożony z urzędu, nie był wczoraj u ciebie i nie doniósł ci o naszem i o swych towarzyszy przybyciu?
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/423
Ta strona została skorygowana.
— 395 —