— Halefie, bierz kij!
— Zaczekaj jeszcze! — zawołał stary. — Weź na uwagę, że Janik może użyć tego pisma przeciwko ranie nawet wówczas, gdy mu nie będę szkodził.
— A ty zastanów się nad tem — odparłem — że to pismo nie powiększy właściwie niebezpieczeństwa dla ciebie. Służba twoja słyszała, do czego się przyznałeś. Wkrótce dowie się cała okolica o tem, że nas tu miano zamordować i że ty jesteś trucicielem. Ludzie gardzić tobą będą i unikać ciebie. Ta okoliczność właśnie skłoniła mnie do tego łagodnego postępowania. Poniesiesz karę bez mego odwetu. Tem pismem, o które idzie, nie można kary przyspieszyć, ani powiększyć. Nie namyślaj się więc zbyt długo! Czas nagli.
Halef poparł to żądanie, dotykając kijem podeszwy, jak gdyby mierzył. To poskutkowało.
— Dostaniesz to pismo — oświadczył Habulam. — Odwiążcie mnie!
Gdy się to stało, wysłałem go w towarzystwie Oski i Halefa do mieszkania po pieniądze i po przybory do pisania.
Wyszedł powoli, chwiejąc się, a z nim dwaj jego dozorcy. Stojący pod tylną ścianą parobcy i dziewki szeptali coś do siebie. Następnie przystąpił jeden z nich do mnie i rzekł:
— Effendi, my nie chcemy już służyć u Habulama, ale on nas dobrowolnie nie puści. Prosimy zatem, żebyś go zmusił do tego.
— Tego uczynić nie mogę.
— A zrobiłeś to dla Janika i Anki!
— Winien im jestem wdzięczność. Ocalili nam życie, wy natomiast byliście w zgodzie z mordercami.
— To nieprawda, effendi!
— Czyż nie pilnowaliście im koni?
— Tak, ale staliśmy przez cały wieczór i całą noc na deszczu, lejącym jak z cebra i oczekiwaliśmy nagrody. Kiedy jednak ci ludzie wyruszali, byli bardzo rozgniewani i wynagrodzili naszą usługę kijami.
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/432
Ta strona została skorygowana.
— 404 —