Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/444

Ta strona została skorygowana.
—   416   —

wcale dobrze; pragnę też, żeby się okazały słusznemi; ale wątpię, czy tak będzie. Mówmy lepiej o czem innem! Czy chcesz okruchy jajecznicy i truciznę istotnie zawieźć do Uskub? Zapłaciłem przecież za przeznaczoną mi karę i otrzymałem dwa kije, które mi sprawiły okropny ból; mógłbyś na tem poprzestać.
— Opłaciłeś rzeczywiście karę, ale się potem z nas śmiałeś. Teraz sam zobaczysz, że śmiech wasz szyderczy był szkodliwy. Ja znajdę ten chan i bez ciebie. Ale za to, że pozwoliliście sobie żarty z nas stroić, za to spotkać was musi kara. Nie należę do tych, z którymi można bezkarnie grać komedyę. Oddam truciznę i jajecznicę do apteki policyjnej w Uskub.
— Daruję jeszcze na biednych sto piastrów.
— Nie przyjmę, choćbyś tysiąc obiecał.
— Zastanów się, czy rzeczywiście nie istnieje nic, coby cię skłoniło do zaniechania tego zamiaru.
— Hm! — mruknąłem po chwili.
To podsyciło jego nadzieję. Zobaczył, że się przynajmniej jeszcze namyślam.
— Namyśl się! — powtórzył natarczywiej.
— Tak, może znajdzie się jakaś forma ugody. Powiedz mi najpierw, czy w tych stronach trudno o służących.
— Ludzi, chętnych do pracy w służbie jest podostatkiem — odrzekł pospiesznie.
— Więc nie będzie ci trudno dostać parobków i dziewki do służby.
— Wcale nie, jeśli tylko zechcę.
— To zechciej!
— Jak to pojmujesz?
— Przypatrz się tam swoim ludziom. Życzą sobie uwolnienia ze służby.
Tego się nie spodziewał. Odwrócił się, rzucił parobkom i dziewkom groźne spojrzenie i zapytał mnie:
— Skąd wiesz o tem?
— Oni mi to sami powiedzieli.
— Allah! Ja im baty dać każę!