Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/446

Ta strona została skorygowana.
—   418   —

że nie odprowadza mnie aż przed drzwi, gdyż ma nogi poranione.
— Doświadczyłeś dziś — rzekłem — że Allah zdolen nawet największe kłamstwo w prawdę obrócić. Wczoraj, po naszem przybyciu, powiedziałeś, że chodzić nie możesz; to było kłamstwo. Dzisiaj stało się prawdą. Nie będę cię przestrzegał, żebyś wziął z tego naukę. Jeśli serce twoje już całkiem jest zatwardziałe, to nie zdołam go zmiękczyć. Co się zaś tyczy gościny u ciebie, to nie dziękuję ci za nic. Suef miał nam wskazać publiczną gospodę. Oszukał mnie i zaprowadził do ciebie. W oberży zapłaciłbym za wszystko, tobie zaś nic nie dam. Koniec końców jesteśmy dziś skwitowani. Mam też nadzieję, że się nowy rachunek nie zbierze.
— Ale między nami jeszcze sprawa nie załatwiona! — zawołał groźnie Suef, zwracając się do mnie. Zapłacisz mi jeszcze dzisiejszy rachunek!
— Bardzo chętnie i oczywiście znowu kijami!
— O nie! Drugim razem polecą kule!
— I na to zgoda. Jestem najmocniej przekonany, że się jeszcze zobaczymy. Poznałem ciebie i nie pomylę się już w przyszłości.
— O, jeszcze mnie bardzo mało znasz! — szydził.
— To się później pokaże. Wiem dobrze, że w kilka minut po mnie ten dom opuścisz.
— Czyż mogę chodzić?
— Nie, na koniu.
— Człowiecze, jesteś wszechwiedzący! Jeśli jednak jesteś rzeczywiście tak mądry, jak udajesz, to powiedz mi, dokąd się zwrócę?
— Za tamtymi.
— Na co?
— Aby im donieść, że szukam Karanirwan. Pozdrów ich odemnie i powiedz, że na przyszły raz będą stali nie w wodzie, lecz w krwi i to własnej.
Osko wywiózł mnie z pokoju. Na dworze dosiedliśmy koni. Wóz z Janikiem i Anką stał już także przed drzwiami. Odrobina ich rzeczy leżała za nimi, a twarze błyszczały im radością.