Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/449

Ta strona została skorygowana.
—   421   —

Dojechaliśmy teraz do Kriwej Rjeki, której wezbrane nurty pieniły się daleko poza brzegami. Jeśli dopływy Wardaru niosły z gór takie masy wody, to rzeka główna musiała naprawdę niebezpiecznie wezbrać. Nie przedstawiała się też bynajmniej bezpiecznie jazda przez stary most, będący prawie pod wodą i wsparty na palach, które chwiały się niemal pod jej naporem. Po obu stronach mostu wynosiła wysokość wody na gościńcu może łokieć. Wczorajsza burza objęła widocznie cały teren Szar Daghu i Kurbeckiej Planiny.
Znajdowaliśmy się teraz w środku słynnej z żyzności równiny Mustafy i dostaliśmy się w dobre pół godziny do wsi Guriler, leżącej nad lewą odnogą Kriwej Rjeki.
Ona także wystąpiła z brzegów i poczyniła, jak się zdaje, znaczne szkody. Mieszkańcy stali w wodzie przed domami i pracowali z wysiłkiem nad jej obwałowaniem.
Aby dotrzeć do Uskub, musielibyśmy byli trzymać się aż do Karadżi Nowej dotychczasowego kierunku. Gościniec prowadził dalej prawie w prostej linii.
Tu, gdzie przeszło wielu ludzi, były ślady cokolwiek zatarte. Mogły się pojawić dopiero po drugiej stronie wsi. Gdy jednak mieliśmy ją już poza sobą, nie ziściło się nasze przypuszczenie.
Podług mych wiadomości nie istniała żadna droga, któraby się stąd odgałęziała. Czyżby ścigani przez nas złoczyńcy znajdowali się we wsi? Był tam mały konak. Widzieliśmy ten dom, lecz przejechaliśmy mimo. Nie pozostawało nic innego, jak powrócić, aby się czegoś dowiedzieć.
Dom stał tak blizko nad wodą, że niemal dosięgała drzwi, przed którymi mężczyzna jakiś sypał wał. Kiedy go powitałem, podziękował niewyraźnie i rzucił na mnie z podełba niechętne spojrzenie.
— Niedobry gość do was zawitał — rzekłem, wskazując na wodę.
— Bywają i gorsi — odparł z przymówką.
— Cóż może być gorszego od ognia i wody?