Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/457

Ta strona została skorygowana.
—   429   —

mniej jechać na koniu. Gdybyśmy byli obili go nie w stopy, lecz tam, gdzie padyszach tronu dotyka, siadając na nim, to nie mógłby chodzić, ani jeździć.
— Toby się na nic nie zdało, bo stary Murad Habulam wysłałby innego posłańca. A więc naprzód!
Ruszyliśmy dalej, a Suef zwolna za nami. Był pewnie wściekły na to spotkanie.
Rumelia wydała mi się większą od Guriler. Rozściągała się od gościńca aż do brzegu rzeki Wardar, która teraz przedstawiała groźny widok. Wzburzone jej fale piętrzyły się wysoko. Woda wystąpiła daleko z brzegów i zalała przyległe łąki, porosłe wierzbami. Po drugiej stronie ujrzeliśmy tor kolejowy. Widocznie pracowano nad nasypem. Mnóstwo robotników uwijało się z łopatami, siekierami i innemi narzędziami. W pobliżu wału kolejowego stały długie drewniane baraki, tymczasowe mieszkania robotników.
Mostu na rzece nie było. Do przewozu służył prom, szeroki i ciężki, przywiązany do lin, umocowanych na dnie rzeki, a poruszany przez przewoźników zapomocą długich drągów.
— Co teraz zrobimy? — zapytał Halef — gdy zatrzymaliśmy się przy pierwszych domach. Czy zaraz się przeprawimy?
— Nie — odrzekłem. — Zjedziemy na bok i zaczekamy na to, co Suef uczyni, a potem pojedziemy tam, gdzie on. Nie wiemy, gdzie leży Karanirwan, więc on będzie wbrew własnym zamiarom naszym przewodnikiem.
— Nie, zihdi. On będzie na tyle mądry, żeby nas w pole wyprowadzić.
— A my nie dopuścimy do tego. Musisz wziąć na uwagę, że go nogi bolą okropnie. Trzyma je wprawdzie w strzemionach i nie potrzebuje ich wysilać, ale jazda z pewnością męki mu sprawia. Będzie się zatem starał jak najrychlej dotrzeć do celu. Jeżeli zaś zechce sprowadzić nas z dobrej drogi, to nie zboczy zbyt daleko z kierunku, przez siebie obranego.