Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/464

Ta strona została skorygowana.
—   434   —

— To pewnie owa kobieta zapłaci.
Powiedziałem to, widząc, że ona, także za krzakami zniknęła; wsiadła więc chyba również do czółna. Ale stary potrząsnął głową i rzekł:
— Ona nie da ani jednego para. Należy do robotników i przewozi się za darmo. Ta kobieta siedziała tam już od rana, ale dotychczas jeszcze nie przewożono. Ale co to, czyżby ten krawiec?
Podczas wyjaśnień starego wyszedł Suef z oberży i wsiadł na konia. Spojrzał na nas z ukosa i pospieszył na miejsce, gdzie było czółno. Tam zsiadł z konia.
— Allah il Allah! Krawiec idzie do czółna! — zawołał przewoźnik. — Niech uważa, żeby się za dużo wody nie napił. Ja wiem, że on ubogi i przewiózłbym go za ćwierć piastra, albo nawet za darmo. Czemu do mnie nie przyszedł? Nie uważałem za stosowne pouczać starego o powodach Suefa, który odgadł prawdopodobnie nasz zamiar. Wydało mu się też, że czółnem prędzej się przeprawi, niż my ciężkim promem. Gdyby potem dosiadł konia i ruszył cwałem, mógłby zniknąć nam z oczu. O śladach, które musiał zostawić, nie pomyślał.
— Zihdi, ten łotr przewozi się czółnem — oznajmił hadżi. — Dał trzydzieści piastrów za przewóz.
— Czy na tem kończą się wasze wiadomości?
— Nie jeszcze. Właśnie, gdyśmy wchodzili, mówił jeszcze z gospodarzem o pięciu jeźdźcach. Skinął wprawdzie na niego, żeby milczał, ale ten był już w środku zdania i skończył je tak, że usłyszeliśmy nieco.
— Cóż więc uchwyciliście jeszcze?
— Że tych pięciu oczekuje krawca w Treska Konak.
— Gdzie ta miejscowość?
— Tego nie wiem; trudno też było o tem od gospodarza się dowiedzieć. Stoi on widocznie po stronie krawca.
— A więcej nic nie mówiono?
— Tylko w sprawie przewozu.