rzeki i wiry, powstające przy samym jej brzegu. Znalazłem się w spokojnej wodzie zalanych pobrzeży, ale nie mogłem mimoto zachwycić nogami gruntu. Ilekroć tego próbowałem, leciałem w głąb. To mię bardzo niepokoiło.
Wtem usłyszałem jakiś głos:
— Allahy sewerzin! Daha ucak, daha ucak juc! Orada szukurler. Szurada gel! — Na Boga! Płyń dalej! Tam są jamy! Chodź tutaj!
Przy budowie nasypu kolejowego używano do tego położonego obok gruntu, wskutek czego powstały jamy, nad któremi znajdowałem się teraz. Nie mogłem zobaczyć wołającego, bo mi woda przepływała przez oczy, spodziewałem się jednak, że wołający stoi na nasypie i płynąłem ku niemu. Nasyp sterczał z wody, sięgającej aż do niego.
Gdy tam się dostałem, wyciągnęło się ku mnie i kobiecie dwadzieścia rąk równocześnie. Odebrano odemnie nieruchomą postać. Wydrapałem się częściowo na nasyp sam, a częściowo mnie wyciągnięto. Teraz poczułem, że szaty ciężą na mnie jak cetnary.
Dokoła mnie zapanowała głośna radość; lamentowały tylko dwa głosy, których właściciele uważali kobietę za martwą. Powiedziałem im jednak, że się utopić nie mogła, chyba że tknęła ją apopleksya. Zaniesiono ją do baraków robotniczych.
Wtem doleciał mnie zbliżający się tętent. To moi trzej towarzysze pędzili konno do nasypu z Halefem na czele.
— Zihdi, zihdi! — krzyczał już zdala. — Czy zginąłeś już, czy żyjesz jeszcze?
— Żyję! — odrzekłem — i czuję się dobrze.
— Chwała i dzięki Allahowi!
Zeskoczył z konia, rzucił się obok mnie na ziemię, pochwycił mnie za obie ręce i zawołał:
— Jakże można było skoczyć do takiej wody! Czy musiałeś się jej napić?
— Tak jest; a smakowała prawie, jak piwo oberżysty z Radowicz.
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/471
Ta strona została skorygowana.
— 441 —