Pożyczone ubranie przystawało nieźle, ponieważ właściciel jego był moich rozmiarów. Ucieszył się tem, gdy mnie zobaczył i zaprosił nas do swojej chaty, gdyż żona jego chciała mi podziękować.
Robotnicy siedzieli razem i jedli. Obiad ich składał się z gęsto ugotowanej mamałygi. Tem zadowalają się oni codziennie.
Gdyśmy weszli, zaczęła kobieta rozpływać się w podziękowaniach, lecz poprosiłem ją, żeby tego zaniechała. Obok siedział jej mąż, tak szczęśliwy z powodu jej ocalenia, że musiałem przypuścić, iż się bardzo kochali. W toku rozmowy dowiedziałem się, że oboje byli chrześcijanami.
— Cieszę się bardzo, że ty także jesteś chrześcijanin — rzekł do mnie mąż.
— A skąd wiesz o tem?
— Powiedzieli mi to twoi dwaj towarzysze, gdy przewdziewałeś ubranie. Słyszałem także, że nie jesteś poddanym wielkorządcy, lecz należysz do zachodniego narodu.
— A ty stąd pochodzisz?
— O, nie. My prawie wszyscy z gór pochodzimy. Mieszkańcy tej równiny nie mają ochoty do pracy przy kolei. Gdy się rozeszła wiadomość, że przy tej budowie można na chleb zarobić, wyruszyło wielu ludzi z moich stron tutaj. Ponieważ uczyłem się kiedyś na mimara[1], objąłem kierownictwo i doglądam robót do dzisiaj.
— Więc chodziłeś do wyższej szkoły?
— Nie. Jestem drugim synem swego ojca; brat mój najstarszy dostanie w spadku dom. Czułem więc zawsze ochotę sobie własny wystawić dom. Nauczyłem się sam pisać, czytać i rysować i poszedłem na naukę do budowniczego w Uskub. Mój ojciec jest czabanem[2], mniej więcej o ośm godzin drogi stąd.
— Gdzie?