chciał zobaczyć, gdzie są Osko i Omar. Wrócił z miną wielce zadowoloną. Nie zauważył ich widocznie. Stali na nasypie i podziwiali lokomotywę, ciągnącą pociąg budowlany, nie troszcząc się o nas.
Hadżi usiadł znowu i powiedział:
— Zihdi, ja wiem, że ty niechętnie rozmawiasz o wierze, ale czy nie zdaje ci się, że prorok nie ma czasem słuszności?
— Nie wiem tego, ale cały Koran podyktował mu archanioł Gabryel.
— Czy anioł nie może się pomylić?
— Chyba nie, kochany Halefie.
— A może prorok nie zrozumiał dobrze anioła? Gdy się dobrze namyślę, przychodzę do przekonania, że Allah nie byłby świń stworzył, gdybyśmy ich jeść nie mieli.
— Pod tym względem jestem tego samego zdania.
Poczciwiec westchnął głęboko. W ustach moich zniknął już drugi kawałek szynki, a teraz sięgnąłem za przykładem gospodarza po kiełbasę. Halef uznał widocznie, że uporamy się, zanim on zdoła przezwyciężyć swe skrupuły.
— Powiedzno, zihdi, otwarcie, czy to smakuje naprawdę tak znakomicie, jakby należało wnioskować z waszych min?
— O wiele lepiej, niż to z twarzy mojej czytasz.
— To pozwól mi przynajmniej powąchać.
— Chcesz sobie nos zanieczyścić?
— O nie. Zatkam go.
To było pocieszne. Ukroiłem kawałek szynki, nabiłem na nóż i podałem mu, nie oglądając się przytem na niego. Dozorca był na tyle roztropny, że także nie patrzył.
— Ach! Och! To niemal zapach raju! — zawołał hadżi. — Taki mocny, soczysty, ponętny! Szkoda, że tego prorok zakazał! Weź nóż napowrót, effendi!
Podał mi go, ale kawałek mięsa znikł.
— A gdzie szynka? — zapytałem zdziwiony.
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/482
Ta strona została skorygowana.
— 452 —