Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/491

Ta strona została skorygowana.
—   461   —

— Ależ wdziać je musisz, na to są spodnie, z których zrobiono teraz wór nędzny. Nie pozostaje ci nic innego, jak jeździć po świecie z jedną nogą ubraną, a drugą nagą. Co ludzie powiedzą, gdy ujrzą ciebie, sławnego effendiego i emira! A gdzie w tej nędznej wsi dostaniesz inne spodnie!
— Czyż potrzeba innych?
— Oczywiście! Tych nie wdziejesz!
— Owszem, mogę.
— Jakto? Tylko na jedną nogę!
— Nie, na obie. Niech tylko krawiec rozpruje szew i zeszyje rozpór.
— Szew — rozpruje! — zawołał Halef, wytrzeszczając na mnie oczy. Potem wybuchnął głośnym śmiechem i dodał:
— Zihdi, masz słuszność. W gniewie o tem zapomniałem. Rozpruć szew, to słuszne!
Pełne obawy i zakłopotania oblicze krawca rozjaśniło się, ale nie skończyło się to tak gładko, jak sobie może pomyślał, gdyż hadżi huknął na niego:
— Waryacie, czy poznajesz nareszcie, jak okropne popełniłeś głupstwo? Najpierw zeszywasz spodnie, a potem nie umiesz na to poradzić!
— O ja wiedziałem, lecz ty nie dałeś mi przyjść do słowa — bronił się biedak.
— O Allah, Allah, co to za ludzie! Pytałem się z całym spokojem, jakby na to poradzić, z cierpliwością marabuta czekałem na twą odpowiedź, ty jednak stałeś, jak gdybyś połknął wielbłąda, którego garb w gardle ci stanął. Na to wziąłem cię za twój garb własny, aby cię zaprowadzić do effendiego. Tak się to odbyło. Czy rozprujesz znowu ten szew?
— Tak — rzekł krawiec półgębkiem.
— A jak długo to potrwa?
— Dwie do trzech godzin.
— O Allah! Więc dla twej łataniny będziemy tu czekali do wieczora? Na to nie przystaniemy!