— Effendi — wybuchnął — skąd wiesz o tem?
— Zgaduję. Powiedz zatem, czem był właściwie dziadek?
— Jeżeli się tak natarczywie dopytujesz, to był właściwie odundżu[1], a krawcem był dla innych rębaczy. Żelazka dostał, jak mi się zdaje, od swego dziada w spadku.
— Który także nie był krawcem? — powiedziałem i zaśmiałem się głośno. — Czy jesteś żonaty?
— Nie, ale będę niebawem.
— To śpiesz się, żebyś te sławne żelazka mógł przekazać wnukom swoim w dziedzictwie. Należy pozostać wiernym przykładowi ojców. Mam nadzieję, że żelazka nigdy nie przejdą na własność innej rodziny.
— Nie, panie. Do tego nie dopuszczę — zapewniał robotnik. — Rodzina moja nie rozłączy się nigdy z tem miras nacargiahi[2]. Proszę cię jednak o rozkaz, jak mam teraz postąpić.
— Polecam ci nie ruszać już tej spuścizny. Skoro sam muszę sobie naprawić spodnie, to mogę też wyprasować ubranie.
Wyjął ręce z włosów, odetchnął głęboko i w dwu krokach znalazł się za drzwiami. Halef byłby najchętniej wybiegł za nim z harapem, aby go ukarać za to, że przedstawiał się jako uruwadżi terciji, czyli marchand tailleur, nie rozumiejąc się na tem ani trochę. Uspokoiłem go dobrą radą, żeby się nigdy nie dał olśnić tytułem i godnością drugich.
Przyznaję otwarcie, że prasowanie nie szło mi zbyt sprawnie, zwłaszcza że, o ile mi wiadomo, nikt w mej rodzinie nie odziedziczył żelazka. Gdy jednak dokonałem tego arcydzieła, nie pozostało mi nic innego, jak być zeń dumnym, w czem z całych sił utwierdził mnie Halef. Oświadczył mianowicie, że nie widział jeszcze nigdy ściegów tak mocnych i trwałych, jak moje i cieszył się, że