Dodałem potem, że spotkaliśmy kodżę baszę i że on ostrzegł przed nami zbrodniarzy.
Na to wystąpił z tłumu człowiek, w którym poznałem jednego z wotantów sądowych, i oświadczył:
— Effendi! To, co nam tu opowiadasz, napełnia mnie zdumieniem. Zawdzięczamy wam wiele, gdyż odkryliście zbrodniarza największego ze wszystkich, jacy tu byli kiedykolwiek. Jeźliby uciekł razem ze swoimi kompanami, to należy tego, kto im do tego dopomógł, jak najsurowiej ukarać. Widziałem dzisiaj ciebie i słyszałem; wierzę, że nie powiesz nic, czego przedtem nie rozważysz. Musisz więc oprzeć się na rzeczywistych podstawach w oskarżeniu kodży baszy. Ponieważ ja jestem prokuratorem, a zatem najstarszym po nim, mam obowiązek wstąpić na jego miejsce, skoro się okazał niegodnym swego urzędu. Zwróć się zatem do mnie z tą sprawą.
Czułem, że ten człowiek myślał uczciwie, chociaż nie posądzałem go o wielką stanowczość. Odpowiedziałem mu bez wielkiego namysłu:
— Przyjemnie mi widzieć w tobie człowieka, któremu dobro obywateli leży na sercu i spodziewam się, że postąpisz nieustraszenie i bezstronnie.
— Zrobię to, ale musisz dowieść mi prawdy twoich oskarżeń.
— Naturalnie! — Zeznasz mi zatem, skąd wiesz, że kodża basza był tu na górze ze zbiegami i że otrzymał od Mibareka pieniądze.
— Nie, tego ci nie powiem.
— Czemu nie?
— Bo nie chcę szkodzić osobie, która wszystko widziała i słyszała.
— Nie poniesie żadnej szkody.
— Daruj, ale ja o tem wątpię. Jesteś bardzo zacnym człowiekiem, ale nie wszyscy urzędnicy są takimi, jak ty. Znam was dobrze. Gdy ja odjadę, zacznie ten kodża basza znowu rządzić, jak mu się spodoba. Źle po-
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/51
Ta strona została skorygowana.
— 41 —