— Przeciwnie, effendi! Zobaczysz zaraz, jak poważnie i surowo zajmę się tym ważnym wypadkiem.
— Spodziewam się. Słucham.
Dziewkom kazano pozapalać znowu kilka kaganków i w ten sposób oświetlono dziedziniec przynajmniej na tyle, że można było rozpoznać postacie.
Prokurator wystąpił i zawołał:
— Synowie Koranu i dzieci prawdziwej wiary! Stoję przed wami na miejscu padyszacha, któremu niechaj Allah raju użyczy. Chcę wam donieść, że kodży baszy udowodniono winę. Znaleźliśmy jego kaftan, z którego obcy effendi kawałek oderwał. Będzie on wprawdzie musiał wedle brzmienia ustawy zapłacić kodży za kaftan, co chętnie uczyni, ponieważ jest bogaty, a pieniądze wpłyną do kasy sądowej — należało rozumieć, że do jego własnej kieszeni — lecz w ten sposób przeprowadził dowód znakomicie, że kodża basza był tam na górze. Znaleźliśmy także pieniądze, wzięte przez kodżę za uwolnienie opryszków. Tak samo dowiedzieliśmy się, że dał im do ucieczki swoje cztery konie. Nie zachodzi więc żadna wątpliwość co do przewinienia, wobec tego pytam się ciebie, szlachetny effendi, jakie ofiarujesz odszkodowanie za kaftan?
— Allah akbar — Bóg jest wielki! — zawołał koło mnie Halef.
Byłem oczywiście nie mniej od niego zdumiony. Oczekiwałem ogłoszenia uwięzienia kodży baszy, jako najbliższego następstwa tego postępowania dowodowego, zamiast tego zaś kazano mi zapłacić za nędzny kaftan. Odrzekłem głośno:
— Ku wielkiej mojej radości przekonywam się o kazamufti, że sprawiedliwość twoja jest tak wielką jak bystrość umysłu. Dlatego pytam się ciebie: kto właściwie podarł ten kaftan?
— Wszak ty, effendi!
— O nie!?
— Panie, to mnie mocno dziwi! To przecież już dowiedzione i wiadome nam wszystkim.
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/65
Ta strona została skorygowana.
— 55 —