— Jak, zihdi?
— Jutro będę miał jasne włosy i brodę.
— W jaki sposób?
— Jest roślina, która, ugotowana z ługiem, nadaje najciemniejszym włosom jasną barwę. Liści takich można dostać w tutejszej aptece.
— Ach, to ta, o której mówiłeś z Nebatią.
— Tak! To ich obu w pole wywiedzie. Następnie pojadę przodem, aby zbadać drogę.
— Poznają cię mimo to, bo powiedzą im, że jedziesz na swoim Rihu, prawdziwym karym Arabie z czerwonemi nozdrzami.
— Właśnie, że na nim nie pojadę.
— A na którym?
— Na twoim koniu, a ty na karym.
Zaledwie to wymówiłem, stuknęło na łóżku Halefa i w mgnieniu oka siedział hadzi na krawędzi mojego łóżka.
— Co robisz mały? — spytałem.
— Machnąłem kozła z mego łóżka aż do ciebie — odparł, chwytając oddech. — Czy to naprawdę, zihdi? Mam jechać na Rihu?
— Nie żartuję.
— O Allah, w’ Allah, l’ Allah! Na Riha mam siąść, na Riha! Co za szczęście! Jeżdżę z tobą już tyle długich miesięcy i tylko dwa razy wolno mi było na nim jechać. Czy pamiętasz jeszcze, gdzie to było?
— Owszem, takich zdarzeń się nie zapomina.
— A jutro po raz trzeci! Czy powierzysz mi go rzeczywiście z ochotą?
— Z wielką. Oprócz mnie ty jedynie umiesz z nim postępować.
Gdyby przeczuwał, że mam zamiar darować mu przy rozstaniu drogocennego konia, byłby jeszcze może przez ścianę trzcinową kozła wywrócił.
— Tak, mój kochany, dobry, effendi, nauczyłem się od ciebie cenić Riha. Ma on więcej rozumu od niejednego głupiego człowieka; pojmuje każde słowo, każdy
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/76
Ta strona została skorygowana.
— 66 —