Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/77

Ta strona została skorygowana.
—   67   —

dźwięk, każde skinienie. Wdzięczniejszy jest od człowieka za wszystko, co się dlań czyni. Będę się z nim obchodził jak z przyjacielem i bratem.
— Jestem tego pewien.
— Możesz mi w tem zaufać. Dokąd będzie mi wolno siedzieć na twojem siodle? Czy całą godzinę?
— Dłużej, o wiele dłużej. Może przez cały dzień, a może i dłużej jeszcze.
— Co, jak? Effendi, zihdi, panie i właścicielu mej duszy! Serce me pełne rozkoszy; gotowo pęknąć. Jestem tylko biedny, mały, głupi Ben Arab, a ty najdostojniejszy z dostojnych, mimo to musisz mi pozwolić, żeby usta moje dotknęły twoich warg, które obwieściły mi rzecz tak radosną. Jeśli ci nie złożę pocałunku, to trzasnę z zachwytu!
— No, Halefie, tylko nie pękaj, skoro nie pęknąłeś, połykając noże, bagnety, proch i zapałki.
— Nie, wtedy nie rozpadłem się, ale zabrzmiał wewnętrzny grzmot — zawołał, śmiejąc się wesoło, poczem uczułem jego wąs z sześciu włosami po prawej, a siedmiu po lewej stronie na moich wąsach. Szanował mnie tak dalece, że się nie odważył na pocałunek w ścisłem tego słowa znaczeniu. Przygarnąłem dobrego, serdecznego chłopa do siebie i pocałowałem go potężnie w policzek. Nie wyskoczył z tego powodu ze skóry, lecz zerwał się i stanął przedemną cicho jak mysz, dopóki się nie odezwałem:
— No, Halefie, nie mówimy już dalej?
— O, zihdi! — odrzekł — czy wiesz, co uczyniłeś? Pocałowałeś mnie, pocałowałeś istotnie.
Następnie usłyszałem, że zrobił kilka kroków i szukał czegoś między swojemi rzeczami.
— Cóż ty robisz?
— Nic, całkiem nic. Jutro zobaczysz.
Upłynęła chwila, zanim przystąpił do swego łóżka i usiadł na niem. Wtedy zapytał:
— A zatem mam jechać na Rihu przez cały dzień, a może i dłużej? Czy ciebie przy nas nie będzie?