kimś kącie, i że musi być łatwy dostęp do niej, że zatem niezawodnie leży gdzieś w środku miasta, a tam właśnie się znajdowałem.
Patrząc od domu do domu, zauważyłem jakąś starą ruderę. Na dwu rozluźnionych już także gwoździach wisiała krzywo deska, na której przeczytałem napis biały na zielonem tle:
„Hadż Omrak doktor hakemi we baraz bahari. Pielgrzym z Mekki, Omrak, doktor medycyny i sprzedaż towarów lekarskich“.
Ten hadżi był więc lekarzem, który posiadał tytuł doktora, lub go sobie tylko przywłaszczył.
Drzwi były zamknięte, ale silnem pchnięciem mogłem dostać się wnet do środka. Dzwonka napróżno szukałem. Za to dostrzegłem na dwu końcach sznurka wiszące dwie deszczułki tak wysoko, że człowiek dorosły mógł ich dosięgnąć. Domyślając się, że to jest dzwonek do bramy, pochwyciłem deszczułki i uderzyłem jedną o drugą. Wydało to łoskot, zdolny zbudzić śpiącego.
Musiałem jednak przez dłuższy czas walić w ten cymbał, zanim wysłuchany zostałem. Nademną otwarto okiennice kawałkami, ponieważ poszczególne deski kupy się już nie trzymały, poczem ukazała się postać następująca: Żółta jak kość słoniowa łysina, czoło, porżnięte poprzecznemi zmarszczkami, dwoje małych, mrużących się ze snu ocząt, nos, podobny do brunatnego dziuba glinianego imbryka, szerokie usta bez warg i dolna szczęka, nie o wiele szersza od nosa. Wreszcie odezwał się głos z góry:
— Kira dir — kto tam?
— Bir chasta — pacyent — odpowiedziałem.
— Ne asl chastalyk — jaka choroba?
— Mybim kyran — złamałem sobie żołądek — oświadczyłem bez namysłu.
— Szimdi tec — zaraz, zaraz! — krzyknął pan „doktor“ głosem, po którym poznać było, że mu się jeszcze nie zdarzył taki przypadek.
Głowa cofnęła się z największym pośpiechem, a mnie,
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/81
Ta strona została skorygowana.
— 71 —